Powiedzieć, że Russell Westbrook z pewnością nie darzy sympatią swojej byłej drużyny – Los Angeles Lakers – to jak nic nie powiedzieć. W całej lidze dominuje narracja, że to właśnie organizacja z Miasta Aniołów jest winna „zjazdowi” weterana, który jednak zdaje się uważać, że to on wciąż może śmiać się ostatni. Podczas niedzielnego meczu 36-latek starał się nawiązać do swoich najlepszych czasów, grając, jak gdyby miał coś do udowodnienia.
I może rzeczywiście tak było. Nieco ponad tydzień temu sugerowaliśmy, że Russell Wesbrook wciąż może żywić urazę do Los Angeles Lakers, o czym świadczył incydent, podczas którego nie zgodził się na podpisanie fanom trykotów z jego nazwiskiem w barwach tej właśnie drużyny. Zdaje się, że – abstrahując od tego, że takie zachowanie trudno określić inaczej niż słabe – to jednak dopiero początek.
Starcie z Jeziorowcami było – jak do tej pory – najlepszym występem Russa w barwach Sacramento Kings. Po tym, jak większość okresu międzysezonowego spędził jako wolny agent, Westbrook podpisał kontrakt tuż przed rozpoczęciem rozgrywek, zapewniając swojej nowej drużynie doświadczonego lidera na obwodzie. Chociaż ostatecznie podopieczni Douga Christiego nie zdołali pokonać Lakers, 36-letni rozgrywający, w swoim dziesiątym meczu przeciwko byłej drużynie, przypomniał kibicom o swojej charakterystycznej energii i pewności siebie, notując znakomity występ.
Popularny Brodie zapisał na swoje konto 18 punktów (trafił 6/12 rzutów z gry, z czego 4/6 zza łuku), sześć zbiórek i tyle samo asyst. Niejednokrotnie przy tym pokazywał przebłyski formy ze swoich najlepszych lat, jak gdyby przeżywał kolejną młodość. Prezentował pełnię atletyzmu i panowania nad piłką, ale to jedna z akcji z drugiej kwarty przyciągnęła szczególną uwagę i stała się już niemal sensacją w mediach społecznościowych.
Po zebraniu niecelnego layupu Marcusa Smarta, Westbrook przebiegł z piłką przez całą długość boiska, by efektownym crossoverem przy pełnej prędkości minąć obrońcę przeciwników, Jake’a LaRavię, niczym slalomową tyczkę. Co więcej, w pewnym momencie weteran odwrócił się do rywala, by rzucić mu wyzywające spojrzenie, po czym bez problemu sam wykończył akcję layupem.
Publiczność oszalała, gdyż dzięki temu Kings zmniejszyli stratę do 34:36, próbując złapać rytm i rozpocząć pogoń za osłabionymi Lakers. Sam Westbrook w pierwszej połowie starcia zdobył aż 11 ze swoich 18 punktów, trafiając wszystkie trzy próby z dystansu.
To było jednak za mało, by odprawić z kwitkiem podopiecznych JJ’a Redicka, nawet grających bez kontuzjowanych LeBrona Jamesa (problemy z rwą kulszową) i Luki Doncicia (urazy palca i nogi). Wszystko dlatego, że pod nieobecność starszych kolegów po fachu, swój chyba najlepszy mecz w karierze zaliczył Austin Reaves, zdobywając aż 51 punktów, 11 zbiórek i dziewięć asyst. Dzięki niemu Lakers poprawili swój obecny bilans na 2-1.
Być może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby trener Christie zdecydował się również w końcówce meczu postawić na rozgrywającego świetne zawody Westbrooka. Zamiast tego, szkoleniowiec Kings postanowił zaufać Keonowi Ellisowi i Dennisowi Schroederowi, co zaowocowało tym, że w decydujących momentach ekipa z Sacramento zawiodła zarówno w ataku, jak i w obronie, co przekreśliło nadzieje na odwrócenie losów spotkania.
Russa tymczasem czeka kolejny „nostalgiczny” moment, ponieważ już we wtorek Kings zmierzą się z obrońcami tytułu, niepokonanymi do tej pory (3-0) Oklahoma City Thunder. Dla 36-latka będzie to symboliczny powrót do korzeni, powiem to właśnie w tym zespole spędził pierwsze 11 sezonów kariery i do dziś pozostaje jedną z największych ikon w historii klubu. Czy pójdzie za ciosem i znów zaliczy pozytywny występ? Trudno powiedzieć. Przynajmniej on chyba może liczyć na cieplejsze przywitanie niż ostatnio Kevin Durant.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!










