W czwartek Philadelphia 76ers zmierzyli się z New York Knicks, rozpoczynając w Zjednoczonych Emiratach Arabskich serię swoich przedsezonowych meczów towarzyskich. Dla większości zawodników, w tym tak doświadczonych, jak Tyrese Maxey, Kelly Oubre Jr czy Karl-Anthony Towns był to kolejny dzień w pracy, jednak dla określanego jednym z najciekawszych debiutantów VJ’a Edgecombe’a ten występ znaczył coś więcej.
Dla 20-latka rodem z Bahamów czwartkowe starcie z New York Knicks było (jeszcze nieoficjalnym) debiutem w NBA, co oznaczało, że mógł zmierzyć się z zawodnikami o umiejętnościach, z jakimi nie miał jeszcze do czynienia w koszykówce profesjonalnej. Można jednak śmiało założyć, że koszykarz Philadelphia 76ers nie przejął się klasą przeciwników i jak gdyby nigdy nic rzucił im 14 punktów, dokładając do tego trzy asysty i sześć zbiórek.
VJ Edgecombe na parkiecie spędził nieco ponad pół godziny i pokazał się z całkiem obiecującej strony. Jakąś minutę po swoim pierwszym – niestety, niecelnym – rzucie uniemożliwił środkowemu rywali, Mitchellowi Robinsonowi, zaliczenie zbiórki w obronie, po czym sam uruchomił Adema Bonę, który zakończył akcję efektownym alley-oopem. Przez całe spotkanie młody obrońca był kimś, z kim należy się liczyć i jeśli coś można mu mieć do zarzucenia, to chyba przede wszystkim skuteczność – trafił tylko 4/13 rzutów z gry i 1/6 zza łuku. Wykorzystał za to wszystkie pięć rzutów wolnych.
Mimo to i tak został najbardziej zapamiętany z akcji, która ostatecznie zakończyła się niepowodzeniem. Na niewiele ponad osiem minut przed końcem drugiej kwarty Edgecombe ruszył pod kosz, by w drodze do niego otrzymać podanie od Kennedy’ego Chandlera. Na drodze Bahamczyka stanął wyższy o jakieś 17 centymetrów Robinson, jednak debiutant nie przejął się tym zbytnio i próbował wykończyć akcję jednym z typowych dla siebie, efektownych i eksplozywnych wsadów. Niestety – chociaż środkowy przeciwnika może to odbierać inaczej, ponieważ uniknął przykrego losu i bycia posłanym na plakat – piłka odbiła się od obręczy i wpadła w ręce innego z graczy Knicks.
Wprawdzie spotkanie ostatecznie zakończyło się wygraną graczy z Nowego Jorku, którzy zwyciężyli stosunkiem 99:84, to jednak „trójka” tegorocznego draftu nie ma się czego wstydzić. VJ pokazał to, co udowadniał już na treningach – że nie pęka na robocie, nie boi się starć ze starszymi i wyższymi kolegami po fachu i że naprawdę może być wartością dodaną dla Sixers.
– Bardzo podobała mi się jego gra w obronie, zwłaszcza w pierwszej połowie. Uważam, że jest naprawdę świetnym atletą, który potrafi mocno namieszać. Przechodził przez zasłony, był aktywny w liniach podań, wywierał dużą presję na piłce i pokazał, że radzi sobie w defensywie, także na tablicach, a w jego grze można dostrzec nawet element blokowania rzutów. Byłem po prostu pod wrażeniem tego, jak radził sobie przeciwko bardzo doświadczonym, świetnym zawodnikom, i jak podjął wyzwanie. Myślę, że dobrze wykorzystywał swoją fizyczność i szybkość – chwalił swojego nowego podopiecznego trener, Nick Nurse.
W przypadku 20-latka chodzi jednak nie tylko o obronę, a raczej – a może przede wszystkim – doskonale znany atletyzm i dynamikę, czego kolejnym dowodem był ostatecznie nieudany wsad. Ofensywne umiejętności młodziana z Bimini sprawiły, że niektórzy już teraz zaczęli go porównywać do jednego z najlepszych „dunkerów” w historii – Vince’a Cartera. Sam zainteresowany docenił te uwagi, jednak w rozmowie z mediami zachował pokorę, odpowiadając: – Tak, to naprawdę elitarne porównanie. Ale ja jestem VJ, stary… To porównanie jest fajne, ale wiesz, ja tylko chciałem skończyć akcję wsadem.
Młody koszykarz nie zapomniał, skąd pochodzi, gdzie się wychował i nie zamierza dopuścić do siebie żadnej tak zwanej „sodówki”. Dość powiedzieć, że na Bahamach jego rodzina przez lata nie miała nawet stałego dostępu do prądu i trzeba było korzystać z usług generatora. Sam niejednokrotnie przyznawał, że wywodzi się „z niczego”, a jego babcia i matka ciężko pracowały, by zapewnić warunki do życia. Gdy miał jakieś 7-8 lat, grał na prowizorycznych boiskach w Bimini z wykorzystaniem skrzyni przybijanej do ściany jako obręczy, czasem nawet bez butów.
Dopiero dzięki obozom organizowanym także przez wywodzącego się stamtąd Buddy’ego Hielda, VJ zaczął być dostrzegany poza swoją wyspą. Już jako 13-latek rywalizował z uczniami szkół średnich, co dało mu motywację do przeniesienia się do Stanów Zjednoczonych, gdzie dalej rozwijał swój talent, który ostatecznie zaprowadził go na uczelnię Baylor (w ubiegłym sezonie notował tam średnio 15 punktów, 5,6 zbiórki, 3,2 asysty i 2,1 przechwytu na mecz), a w końcu do wymarzonej NBA.
Jak wiadomo, Edgecombe trafił do najlepszej ligi świata z trzecim numerem tegorocznego draftu, będąc wybranym przez 76ers. Przedsmak swojego kunsztu zaprezentował już w dwóch meczach Ligi Letniej, zdobywając odpowiednio 28 i 15 punktów i udowadniając, że szybkie tempo gry z profesjonalistami nie jest mu straszne. Pokazał to również w sparingu z Knicks, a w sobotę, gdy obie drużyny spotkają się ponownie, będzie miał okazję na powtórkę z rozrywki. Trudno już teraz oceniać, czy ma szanse zostać najlepszym debiutantem sezonu, ale jeśli nie spuści z tonu, nie można całkowicie wykluczyć takiego scenariusza.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!