Zaskakujące niczym efekty pracy specjalistów z polsatowskiego „Body Fixers” metamorfozy Luki Doncicia, Joela Embiida i Ziona Williamsona to jeden z najszerzej komentowanych tematów podczas tegorocznego offseason. Wraz jednak z kolejnymi drużynami odsłaniającymi swoje oblicze podczas dni medialnych mogliśmy się dowiedzieć, że to nie jedyne – chociaż może najbardziej widoczne na pierwszy rzut oka – takie przypadki. Warto jednak przyjrzeć się kilku innym, być może nie aż tak oczywistym.
Pierwszy przykład dotyczy jednego z ligowych debiutantów. Otóż najnowszym zawodnikiem, który zaprezentował wyraźną zmianę wyglądu, jest Khaman Maluach. Wybrany z dziesiątym numerem tegorocznego draftu środkowy rodem z Sudanu Południowego sam przyznał w rozmowie z mediami, że przygotowując się do swojego pierwszego sezonu w NBA, nabrał nieco masy mięśniowej.-
– Przybrałem trochę na wadze, teraz ważę jakieś 263, może 262 funty (około 119 kilogramów). Byłem tutaj przez całe lato i to również mi w tym pomogło – powiedział 19-latek podczas rozmowy z Duane’em Rankinem.
Jeszcze niedawno były koszykarz uczelni Duke został sklasyfikowany przez ESPN z wagą 250 funtów (około 113,5 kilograma), jednak w składzie Phoenix Suns na tegoroczną Ligę Letnią figurował już jako zawodnik ważący 260 funtów (jakieś 118 kilogramów). Wygląda na to, że świeżo upieczony center ekipy z Arizony dobrze wykorzystał offseason, by zadbać o jak najlepszą formę, a afrykańskie geny sprawiły, że każdy dodatkowy kilogram poszedł w mięśnie. Jak się jednak okazuje, przemiana młodego gracza nie jest bezpośrednim wynikiem przerzucania kolejnych kilogramów żelastwa na siłowni, lecz bardziej pracy nad „słabszymi punktami”, jak biodra, kolana, mięśnie czworogłowe uda czy górne partie ciała.
– To tak naprawdę nie było [podnoszenie] ciężarów. Chodziło bardziej o rozwój i budowanie siły od podstaw. To mi pomaga. Czuję, że jestem już blisko. Przede mną nadal sporo pracy, muszę zyskać jeszcze więcej siły, ale czuję, że jestem już prawie na miejscu – wyjaśnił Khaman.
Rzecz jasna, debiutant, na którego bardzo w Arizonie liczą, nie został pozostawiony samemu sobie. Cały reżim treningowy, jakiemu został poddany latem, jest częścią planu sztabu szkoleniowego, by możliwie najlepiej przygotować pierwszoroczniaka na nadchodzący coraz większymi krokami sezon.
– Taki był plan już od pierwszego dnia. Za każdym razem, gdy wprowadzamy do składu 19-letniego zawodnika, największym wyzwaniem jest zazwyczaj siła. Nie chodzi o jego umiejętności, a tym bardziej o warunki fizyczne – on ma jedno i drugie. Chodzi właśnie o aspekt siłowy, aby mógł funkcjonować w NBA, a także o zdrowie, by ograniczyć ryzyko poważnych zderzeń, które go czekają. Od pierwszego dnia podszedł do tego z pełnym zaangażowaniem, bywa tu po kilka razy dziennie. Zbudował świetne podstawy swoich profesjonalnych nawyków, nad którymi pracujemy, i wykonał kawał dobrej roboty. Widać to po jego ciele – chwalił swojego nowego podopiecznego trener Jordan Ott.
Co prawda Maluach, chociaż ma dopiero 19 lat, zaliczył już przetarcie w koszykówce seniorskiej w rozgrywkach międzynarodowych – na przykład na ubiegłorocznych igrzyskach olimpijskich – oraz w Basketball Africa League, ale nie da się ukryć, że NBA to jeszcze wyższy poziom, do którego dostosować się nie jest łatwo. 19-latek nie jest wyjątkiem, a tego typu program treningu siłowego może mu pomóc w rywalizacji z najbardziej silnymi fizycznie zawodnikami tej ligi, jak Rudy Gobert, Nikola Jokić czy Giannis Antetokounmpo. Khaman wydaje się dobrze zdawać sobie sprawę, że jego pierwszy sezon będzie polegać bardziej na dotrzymywaniu kroku i rozwoju niż na dominacji. Przyznał, że ta przemiana jest procesem ciągłym i możliwe, że do rozpoczęcia sezonu przybierze jeszcze kilka dodatkowych kilogramów.
Tymczasem warto pamiętać, że metamorfoza może polegać nie tylko na przybraniu na wadze lub jej zrzuceniu – tutaj ciekawą historią może być przypadek wspomnianego we wstępie Luki Doncicia, który po przeprowadzce z Dallas Mavericks do Los Angeles Lakers zgubił zbędne kilogramy, a te ewidentnie był łaskaw znaleźć udający się w przeciwnym kierunku Anthony Davis. Doświadczony podkoszowy nie tylko będzie musiał teraz nosić podczas meczów okulary ochronne, ale przybrał na wadze jakieś 15 funtów (około 7 kilogramów), co widać gołym okiem.
Jednym z najczęściej powtarzanych motywów podczas dnia medialnego jest opowiadanie przez zawodników o tym, jak schudli i zyskali mięśnie, przy czym fraza „w najlepszej formie w życiu” jest wręcz darmowym polem na bingo. Czego jednak może nie być widać w przypadku koszykarzy, którzy zazwyczaj i tak są już chłopami na schwał, to… dodatkowe centymetry, a takie przypadki zdarzyły się nawet w tym roku.
Co może być przerażającą wiadomością dla reszty NBA, najbardziej jaskrawym przykładem może okazać się gwiazdor San Antonio Spurs, Victor Wembanyama. 21-latek, który z powodów zdrowotnych stracił część ubiegłego sezonu, jeszcze niedawno – według oficjalnych danych – mierzył 221 centymetrów wzrostu, tymczasem, jak poinformował Michael Wright z ESPN, obecnie zespół klasyfikuje go jako gracza o wzroście… 224 centymetrów.
Właściwie nie ma się co dziwić. Wemby już i tak górował nad większością przeciwników, jednak najwidoczniej młody Francuz wciąż rośnie i rywale będą musieli się jeszcze bardziej głowić nad tym, jak powstrzymać faworyta w wyścigu o nagrodę dla najlepszego obrońcy roku. Co ciekawe, tym samym Victor zrównał się z również mierzącym 224 centymetry środkowym Memphis Grizzlies, Zachem Edeyem, dotychczas najwyższym aktywnym zawodnikiem w NBA (no chyba, że on też urósł).
Drugi przypadek? Dereck Lively II. Młody podkoszowy Mavericks jak do tej pory miewał w lidze wzloty i upadki, te drugie głównie z powodu problemów zdrowotnych. Na przykład w ubiegłym sezonie na skutek urazu stopy 21-latek zaliczył zaledwie 36 występów, w których notował jednak co najmniej przyzwoite liczby – średnio 8,7 punktu, 7,5 zbiórki, 2,4 asysty i 1,6 bloku na mecz.
Wprawdzie już samo to stanowi poprawę w stosunku do debiutanckiej kampanii, gdy i tak był szósty w głosowaniu na najlepszego pierwszoroczniaka, to jednak w Dallas wszyscy liczą na jeszcze więcej, co pozwoli drużynie wrócić do fazy play-off. Wydaje się, że samemu zawodnikowi może być o tyle łatwiej, że… również urósł. Zdaniem Marca Steina – być może aż pięć centymetrów, co – jeśli rzeczywiście się potwierdzi, znaczyłoby, że mierzy obecnie 221 centymetrów (czyli tyle, co jeszcze niedawno Wembanyama).
Z jednej strony mogą to być dobre wieści, z drugiej na pewno temat nie jest pozbawiony dodatkowego ryzyka. Większy wzrost to również zwiększone ryzyko podatności na kontuzje, a i takie przypadki zdarzały się w najlepszej lidze świata. Gdyby nie urazy, być może jeszcze lepsze kariery zrobiliby na przykład Gheorghe Muresan, Shawn Bradley czy Yao Ming. Wymieniona trójka to czołówka najwyższych zawodników w historii najlepszej ligi świata, którzy w mniejszym lub większym stopniu zostali ograniczeni przez problemy zdrowotne.
Pozostając jeszcze w temacie wzrostu, ciekawy eksperyment może zastosować w nadchodzącym sezonie szkoleniowiec Houston Rockets. Evan Sidery zasugerował, że Ime Udoka planuje wprowadzić prawdopodobnie najwyższą pierwszą piątkę w historii NBA, w której skład mieliby wchodzić Amen Thompson, Kevin Durant, Jabari Smith Jr, Alperen Sengun i Steven Adams. Miałaby to być w zamierzeniu próba odpowiedzi na poważną kontuzję, jakiej nabawił się niedawno podstawowy obrońca ekipy z Teksasu, Fred VanVleet.
Na papierze taki pomysł wygląda ciekawie – najniższy z wymienionych, mający grać na pozycji rozgrywającego Thompson, ma 201 centymetrów wzrostu. W teorii nic zdrożnego – historia zna przypadki jeszcze wyższych „jedynek” na czele z Magicem Johnsonem (208 centymetrów), Inna sprawa, że Amen to wciąż zaledwie 21-letni zawodnik, który nie ma wielkiego doświadczenia z gry na tej pozycji. Może więc w tej sytuacji lepiej byłoby zaufać drugorocznemu, Reedowi Sheppardowi, który, chociaż w ubiegłym roku był wybrany z „trójką” draftu, chyba nie potrafił przekonać do siebie trenera Udoki. Zresztą nie bez powodu.
W dodatku zestawienie ze sobą pięciu graczy o dużych gabarytach fizycznych może znacząco spowolnić grę zespołu i utrudnić szybkie przejścia z ataku do obrony i odwrotnie. W tak dynamicznej lidze, jaką jest NBA, niska mobilność może być problemem. W dodatku taki skład, nawet jeśli zdominuje strefę podkoszową, sam może być podatny na szybkie pick-and-rolle, szczególnie w starciach z szybkimi skrzydłowymi rywala. O zmęczeniu w bardziej intensywnych meczach, co zwiększa ryzyko kontuzji, nawet nie wspominając. Z pewnością jest to ciekawy pomysł, ale też nie jest pozbawiony wad. Kwestia tego, czy w Houston rzeczywiście wierzą w powodzenie tego eksperymentu. Żeby się nie okazało, że za jakiś czas Rockets obudzą się z przysłowiową ręką w nocniku.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!