W trakcie tegorocznego offseason Ben Simmons ponownie znalazł się na pierwszych stronach nagłówków. Szczególnie ostatnie tygodnie przyniosły dużo zamieszania w zawodowym życiu zawodnika, który wciąż nie może znaleźć sobie nowego pracodawcy i pozostaje wolnym agentem. Krążyły nawet pogłoski, że Australijczyk może zdecydować się na zawieszenie butów na kołku. Sam zainteresowany przerwał milczenie i postanowił skomentować te doniesienia.
Po nieudanych rozmowach z New York Knicks, które zakończyły się rzekomym „zniknięciem” zawodnika ponoć niezbyt zainteresowanego przedstawioną ofertą, były All-Star został porzucony przez swojego agenta, Berniego Lee. W międzyczasie Stefan Bondy z „New York Post” donosił, że Ben Simmons może zdecydować się na przedwczesne zakończenie kariery.
Obecnie wszystko wskazuje jednak na to, że informacja opublikowana przez dziennikarza to tylko plotka, którą można włożyć między bajki. Gdy w niedawnym wpisie na Instagramie koszykarz został zapytany przez fana NBA o to, czy rzeczywiście zakończył karierę, odpowiedział jednym prostym słowem: – Nie.
Doniesienia na temat rychłej emerytury 29-latka pojawiły się niedługo po tym, jak Brooklyn Nets zdecydowali się wykupić jego kontrakt, a krótki epizod w Los Angeles Clippers okazał się być – delikatnie mówiąc – poniżej oczekiwań. W barwach tej drugiej drużyny Ben rozegrał 18 spotkań, notując średnio 2,9 punktu, 3,8 zbiórki i 3,1 asysty, spędzając średnio na parkiecie po 16,4 minuty. Chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego w fazie play-off trener Ty Lue w dużej mierze zrezygnował z jego usług.
Niewiele lepiej było na Brooklynie. W minionej kampanii Simmons rozegrał 33 mecze w trykocie Nets, zapisując na swoje konto średnio 6,2 punktu, 5,2 zbiórki i 6,9 asysty. Wprawdzie jego wszechstronność na parkiecie i umiejętność kreowania gry wciąż przyciągały pewne zainteresowanie, to jednak znikoma skuteczność w ofensywie i nawracające problemy zdrowotne zdecydowanie mogły budzić obawy.
Zresztą kariera „jedynki” draftu z 2016 roku od początku nie była usłana różami. Dość powiedzieć, że cały pierwszy sezon Simmons miał z głowy ze względu na kontuzję stopy odniesioną na obozie treningowym. Gdy wrócił, spisywał się na tyle dobrze, że z miejsca został debiutantem roku w NBA, a w kolejnych trzech sezonach regularnie pojawiał się w Meczach Gwiazd. Do tego raz załapał się do trzeciej piątki najlepszych graczy ligi, a dwa razy – do grona czołowych jej obrońców. Wydawało się, że drzwi do wielkości stoją przed nim otworem.
Niestety, kolejne kontuzje i problemy natury psychicznej kosztowały Bena właściwie cały sezon 2021-22 i od tamtej pory nigdy już nie był tym samym zawodnikiem. W ostatnich trzech sezonach zaliczył zaledwie 108 występów, a ponadto gołym okiem widać, że jego statystyki spadły o plus minus połowę. W swoich pierwszych czterech sezonach notował 15,9 punktu, 8,1 zbiórki i 7,7 asysty, zaś w trzech ostatnich – już tylko 5,9 punktu, 5,8 zbiórki i 5,8 asysty.
Z tego powodu można zrozumieć, dlaczego potencjalnie zainteresowane drużyny (na przykład wspomniani Knicks, ale mówiło się też o Boston Celtics, Sacramento Kings, a nawet potencjalnym powrocie do Philadelphia 76ers) nie są zbyt chętne by oferować mu coś więcej niż minimalny kontrakt dla weterana, więc póki co do żadnego porozumienia nie doszło. Być może dlatego, że samemu zainteresowanemu to nie odpowiada i wciąż liczy na więcej.
Tak czy inaczej, na tę chwilę były All-Star pozostaje wolnym zawodnikiem i spędza czas w rodzimej Australii, oczekując na ewentualne oferty. Rzecz w tym, że te mogą nie nadejść, a sprawy nie ułatwia fakt, że obozy przygotowawcze ruszają już za jakieś dwa tygodnie. Jeśli Ben Simmons nie obniży oczekiwań, trudno się spodziewać, że zobaczymy go jeszcze w NBA. Prędzej będzie musiał poszukać nowego początku za granicą. Albo – jeśli i tam nie znajdą się zainteresowani – jego wypowiedź zestarzeje się szybciej niż sam mógłby się spodziewać.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!