Wprawdzie obecnie jest kontuzjowany, ale nie da się ukryć, że Jayson Tatum to obecnie jedna z największych gwiazd Boston Celtics. To przede wszystkim na nim i Jaylenie Brownie zazwyczaj opiera się gra ekipy ze stanu Massachusetts, ale… wcale tak być nie musiało. Jak się okazuje, 27-latek już na początku kariery był bliski decyzji o odejściu z drużyny, czego ostatecznie nie zrobił. Zadecydowało nieszczęście – bo inaczej tego się nie da nazwać – jednego z ówczesnych kolegów.
W 2016 roku Boston Celtics z trzecim numerem draftu wybrali Jaylena Browna, niskiego skrzydłowego z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Gdy rok później Danny Ainge i spółka znów wybierali jako trzeci – oddawszy wcześniej swój pierwszy pick do Philadelphia 76ers, którzy zdecydowali się na Markelle Fultza – niektórzy mogli mieć deja vu. Do Massachusetts trafił bowiem kolejny skrzydłowy, Jayson Tatum. Wówczas jeszcze chyba nikt nie przypuszczał, że obaj gracze w przyszłości stworzą świetny duet.
Tym bardziej, że nie był to koniec ruchów transferowych dotyczących tej konkretnej pozycji. Niedługo po sprowadzeniu do siebie gwiazdy Duke, w Beantown postanowiono o podpisaniu czteroletniego, wartego 127,8 milionów dolarów kontraktu z uczestnikiem Meczu Gwiazd, Gordonem Haywardem. Koszykarz grający wcześniej w Utah Jazz był wówczas u szczytu formy i to on miał być głównym skrzydłowym Celtics. Właśnie z tego powodu Tatum, nie do końca zadowolony ze swojej sytuacji, miał rozważać prośbę o transfer.
Los chciał jednak inaczej. Hayward już w pierwszej kwarcie meczu otwarcia sezonu 2017-18 przeciwko Cleveland Cavaliers… doznał poważnej kontuzji nogi – zwichnął lewą kostkę i złamał kość piszczelową. To był jego pierwszy i ostatni występ w tej kampanii, zaś w dwóch kolejnych również nie potrafił nawiązać do swoich najlepszych czasów z Salt Lake City, co było wodą na młyn dla znacznie młodszego Tatuma.
– Byłem All-Starem i czułem, że jestem u szczytu swojej kariery. Graliśmy przecież na tej samej pozycji. Trener Stevens prawdopodobnie ustawiałby zagrywki pode mnie albo Kyriego, a nie pod JT, JB czy kokokolwiek innego. A przez to, że doznałem kontuzji, to on zaczął dostawać więcej piłek, więcej szans – i czasem tylko tyle potrzeba, żeby coś się zmieniło – wspominał Gordon o wydarzeniach sprzed ośmiu lat w wywiadzie dla FanDuel TV.
Pech jednego zwykle jest szczęściem drugiego. Po tak poważnym urazie Hayward nigdy już nie był tym samym zawodnikiem. W Bostonie się nie odnalazł, a po czterech – również naznaczonych kontuzjami – sezonach spędzonych w Charlotte Hornets i Oklahoma City Thunder, 1. sierpnia ubiegłego roku zdecydował się zakończyć karierę, o czym wspominaliśmy w tym miejscu.
Co z Tatumem? Już w swoim debiutanckim sezonie w pierwszym składzie rozpoczął aż 80 z 82 meczów Celtics. Zajął trzecie miejsce w głosowaniu na debiutanta roku i został wybrany do pierwszej piątki najlepszych pierwszoroczniaków NBA. A potem było tylko lepiej. Jayson stał się twarzą całej organizacji, a do jego osiągnięć można zaliczyć na przykład sześć występów w Meczach Gwiazd (i tytuł MVP edycji z 2023 roku), pięć nominacji do All-NBA i mistrzostwo wywalczone wraz z kolegami w 2024 roku.
Niestety, ostatni sezon Tatum zakończył z zerwanym ścięgnem Achillesa i wiele wskazuje na to, że w całych nadchodzących rozgrywkach nie zobaczymy go na parkiecie. Tyle dobrze, że z Bostonu płyną informacje, jakoby był jedynym zawodnikiem ze składu, który nie podlega żadnym rozmowom transferowym. Skrzydłowy Celtics teraz doskonale zdaje sobie sprawę, co mógł czuć swego czasu jego starszy konkurent do miejsca w składzie. Czy gdyby Hayward nie złamał nogi już w swoim debiucie, kariery obu potoczyłyby się inaczej? Tego już się nie dowiemy.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!