Tegoroczne Finały NBA powoli wkraczają w decydującą fazę i nie da się ukryć, że seria okazała się znacznie bardziej wyrównana, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać (przynajmniej przed rozpoczęciem play-offów). Najlepsza drużyna sezonu zasadniczego, Oklahoma City Thunder, była o krok od już trzeciej porażki z Indiana Pacers, jednak ostatecznie zdołała wydrzeć zwycięstwo i wyrównać stan rywalizacji.
Podopieczni Marka Daigneaulta zdołali odrobić straty w czwartej kwarcie, chociaż jeszcze na jej początku przegrywali różnicą siedmiu punktów. W decydującej partii meczu zdobyli aż 31 „oczek”, ograniczając przeciwników do zaledwie 17. O szczegółach spotkania, w którym Oklahoma City Thunder doprowadzili do wyrównania w serii z Indiana Pacers, której stan wynosi obecnie 2-2, pisaliśmy już w tym miejscu.
Większość show w tym zaciętym, obfitującym w nieczyste zagrania, a nawet upadki meczu skradł – to nie będzie niespodzianką – Shai Gilgeous Alexander. Kanadyjczyk zapisał na swoje konto aż 35 punktów, stając się pierwszym zawodnikiem od czasów legendarnego Jerry’ego Westa, którzy przy takiej zdobyczy punktowej nie zaliczył żadnej asysty i ostatecznie dokładając cały stos cegieł do wygranej swojej drużyny. Dzielnie sekundowali mu również Jalen Williams, Chet Holmgren czy – zwłaszcza – wchodzący z ławki Alex Caruso.
Obrońca o niezbyt bujnej fryzurze kolejny raz wcielił się w rolę bohatera z cienia, po raz nie wiadomo który wnosząc do drużyny solidny zastrzyk energii. Najstarszy zawodnik w składzie OKC nie był, nie jest i nigdy nie będzie centralną postacią ofensywy – jest raczej okazjonalnym strzelcem, potrafiącym wykorzystać nadarzające się okazje, który w swojej dotychczasowej karierze tylko raz legitymował się dwucyfrową średnią punktów na mecz (10,1 w sezonie 2023-24). Pomimo braków pod tym względem, już po raz drugi tylko w trwających Finałach NBA Caruso spisał się zdecydowanie powyżej wszelkich oczekiwań, tym samym przechodząc do historii.
Jak podało ESPN na platformie X, zdobywając 20 punktów w piątkowym meczu, były mistrz NBA w barwach Los Angeles Lakers został pierwszym zawodnikiem w historii najlepszej ligi świata, który w jednej serii finałowej zanotował dwa mecze z co najmniej 20 „oczkami”, wcześniej nie zaliczywszy ani jednego takiego występu w sezonie regularnym. Być może wpływ na to miał również plan, jaki mieli na Alexa w Oklahomie – w rozgrywkach zasadniczych był oszczędzany, by mógł zachować pełnię sił i pokazać się z jak najlepszej strony podczas offseasonu.
Plan trenera Daigneaulta i jego świty zadziałał bez pudła – w meczach numer dwa i cztery serii przeciwko Pacers – obu, które Thunder wygrali – Caruso zapisywał na swoje konto dokładnie po 20 punktów. Jego najlepszy wynik z sezonu regularnego 2024-25? 19 „oczek” rzuconych w kwietniu Phoenix Suns. Zresztą w 54 występach Alex zaliczał „dwucyfrówkę” zaledwie 17 razy.
Zresztą mówienie o zdobyczy punktowej w jego przypadku to raczej rzadkość, w przeciwieństwie do – na przykład – przechwytów. W meczu numer cztery Caruso spisał się pod tym względem bez zarzutów, „kradnąc” piłkę rywalom aż pięciokrotnie. Co ciekawe, po czterech meczach tej serii ma już na koncie dziesięć przechwytów. To sprawia, że stał się pierwszym koszykarzem od czasów legendarnego Manu Ginobiliego z San Antonio Spurs (13 w 2003 roku przeciwko New Jersey Nets), który zanotował co najmniej taką liczbę odbiorów w Finałach NBA. Zresztą jak do tej pory weteran OKC w żadnej rundzie tegorocznych play-offów nie zaliczył mniej niż… 8 przechwytów. Robi wrażenie.
31-latek bez cienia wątpliwości stał się idealnym graczem zadaniowym i chociaż do klasy Argentyńczyka trochę mu jeszcze brakuje, jego bohaterstwo w obecnych play-offach jest naprawdę imponujące. Okazywana na każdym kroku determinacja, by zawsze stanąć na wysokości zadania, może imponować. Właśnie dlatego Thunder byli powszechnie chwaleni za pozyskanie tego jednego z czołowych, aczkolwiek wciąż nieco niedocenianych, obrońców w lidze. Caruso doskonale potrafi wznieść się na wyższy poziom, gdy jego drużyna najbardziej tego potrzebuje – co widać było na załączonym obrazku z meczu numer cztery.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!