Do rozpoczęcia tegorocznego draftu zostały mniej więcej dwa miesiące. Zanim jednak drużyny NBA zaczną wybierać swoich debiutantów, 12 maja odbędzie się loteria, która zdradzi nam listę szczęśliwców obdarowanych pickami od pierwszego do czternastego Wówczas tez będziemy wiedzieli gdzie ostatecznie wyląduje – o ile się nie wycofa – Cooper Flagg z Duke. Jedno jest pewne – ktoś na pewno będzie czuł się pokrzywdzony w losowaniu. Może więc warto pomyśleć o zmianach w systemie?



Na samym początku draft NBA odbywał się w tradycyjny sposób. Drużyny wybierały sobie zawodników w określonej kolejności, na podstawie ich wyników w poprzednim sezonie. Później system wzbogacono o rzut monetą, w którym najsłabsze drużyny obu konferencji miały szansę na zgarnięcie dla siebie picka z numerem jeden. Problem w tym, że już wówczas można było spotkać pierwszy przypadki „tankowania”, by jak najlepiej ustawić się w kolejce do naboru. Obawy szybko przekuto w sposób na zminimalizowanie ryzyka i tak powstał system loterii.

Pomysłodawcą zmiany był ówczesny komisarz, David Stern, który dążył do zmniejszenia liczby sytuacji, w których drużyny intencjonalnie przegrywały, by zdobyć wysoki wybór w drafcie. Wprowadzenie elementu losowości miało sprawić, że wprawdzie drużyny z najgorszym bilansem wciąż miały szanse na picka z czołówki, ale już nie były pewne, że rzeczywiście go otrzymają.

Pierwsza loteria odbyła się w 1985 i polegała na manualnym losowaniu kul, z których każda reprezentowała jedną drużynę. Miało to na celu wyłonienie kolejności wyboru dla pierwszych trzech zespołów, a pozostałe były już ustawione w kolejności według wyników. Przez lata system ulegał kosmetycznym zmianom, aż do 2019 roku, gdy władze ligi wprowadziły format, który znamy dziś, gdy nawet ekipa legitymująca się najgorszym bilansem w sezonie zasadniczym ma „tylko” 14% szans na numer 1. Inna sprawa, że nadal nie do końca wypleniło to proceder tankowania, ale to temat na inny artykuł.

Problem w tym, że chyba nie ma idealnego sposobu na to, by przydzielanie kolejności wyboru w drafcie uczynić bardziej sprawiedliwym. A może jednak? Interesujący pomysł przedstawił ostatnio Danny Green. Trzykrotny mistrz NBA podzielił się swoimi przemyśleniami na temat loterii draftu w rozmowie z prowadzącymi programu „Playoff Central”.

– Myślę, że byłoby ciekawiej, gdyby drużyny walczyły o pierwsze miejsce. Sprawmy, żeby im zależało. Coś w rodzaju tego, co dzieje się podczas [turnieju] play-in. To byłaby dobra, emocjonująca rywalizacja między drużynami z niższych miejsc – zaproponował były koszykarz, który w ubiegłym roku zakończył karierę.

– To całe losowanie przy użyciu piłeczek pingpongowych… Ludzie chyba przestają w to wierzyć. Naprawdę chciałbym zobaczyć, jak drużyny walczą o to na parkiecie – dodał 37-latek, jakoby sugerując, że obecny system jest podejrzany i manipulowanie przy nim, by wysłać niektórych graczy do konkretnych miast, nie jest wykluczone. Nie wspominając już o „tankowaniu”, które nadal ma miejsce, nawet jeśli władze NBA oficjalnie starają się z nim walczyć.

Przykładem na potwierdzenie sugestii Greena może być sytuacja z 2023 roku, gdy San Antonio Spurs, legitymujący się trzecim najgorszym bilansem w lidze, zdobyli pierwszy wybór w drafcie, dzięki czemu do Teksasu trafił pokoleniowy talent w osobie Victora Wembanyamy. Być może Ostrogi miały po prostu szczęście w losowaniu, ale kto wie…?

Biorąc pod uwagę naturę samego procesu, mamy już chyba do czynienia z pewnym poziom nasycenia widzów. Liga, która zmaga się z problemem dotyczącym potencjalnie zmniejszającej się oglądalności, może skorzystać z każdego pomysłu, który da jej szansę na poprawę sytuacji i przyciągnięcie nowych, ale i zatrzymanie przy sobie obecnych, widzów.

Propozycja byłego gracza NBA ma z pewnością i plusy, i minusy. Nowy system z pewnością mógłby zniechęcić do specjalnego odpuszczania niektórych meczów, co wpłynęłoby dobrze na zwiększenie emocji i przywrócenie wartości rywalizacji, nawet w przypadku drużyn, które nie mają już szans na awans do fazy play-off. Z drugiej jednak strony – przynajmniej na początku – wprowadzone procedury mogłyby być mniej przejrzyste dla postronnego widza. W dodatku z pewnością, by uniknąć nieuczciwego działania, wymagałyby wielu dodatkowych regulacji.

Co jednak najważniejsze, nawet tu nie mielibyśmy do czynienia ze stuprocentową sprawiedliwością. Nie da się ukryć, że niektóre drużyny byłyby lepiej przygotowane do rywalizacji o wyższy wybór drafcie, mając mocniejsze składy i większe doświadczenie, podczas gdy innym takich atutów by brakowało. Taki system mógłby więc faworyzować zespoły z wyższym budżetem i lepszymi zawodnikami, innym z kolei jeszcze utrudniając sprawę. Może więc lepiej zostać przy klasycznym „losowaniu kulek”?

Na pewno ta zmiana nie nastąpi – o ile w ogóle do tego dojdzie – w tym roku, gdy największe szanse na pozyskanie Coopera Flagga daje się Utah Jazz, Washington Wizards lub Charlotte Hornets. Ale może w przyszłym? Kwestia tego, czy Adam Silver i jego współpracownicy uznają pomysł Greena za wart rozważenia, a w tej kwestii spodziewać możemy się tak naprawdę wszystkiego.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!


Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna

  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    5 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments