Od momentu, gdy doszło do pamiętnej wymiany pomiędzy Dallas Mavericks i Los Angeles Lakers, w której otoczenie zmienili między innymi Luka Doncić i Anthony Davis, Nico Harrison, menedżer pierwszej z wymienionych drużyn, nie miał łatwego życia. To jemu najbardziej się dostało od żądnych niemalże krwi kibiców z Teksasu, głośno domagających się zwolnienia człowieka, którego obarczali całą winą za dalsze niepowodzenia organizacji. 52-latek długo milczał, lecz w końcu zdecydował się przerwać ciszę medialną. Inna sprawa, że niekoniecznie wyszło mu to na dobre.
Nico Harrison zdecydował się we wtorek spotkać z lokalnymi dziennikarzami po raz pierwszy od początku lutego, gdy doszło do transferu Luki Doncicia. Problem w tym, że Dallas Mavericks nie zrobili nic, by zmienić wszechobecne negatywne nastawienie, na jakie w ostatnim czasie zapracowali. Wręcz przeciwnie – podjęli bezprecedensową decyzję, by uczestniczący w spotkaniu dziennikarze, których zresztą sami wybrali, nie mogli używać kamer ani żadnych urządzeń rejestrujących dźwięk.
Zastanawiające zachowanie władz organizacji nie spotkało się ze zrozumieniem ze strony nie tylko przedstawicieli mediów, ale i lokalnych kibiców. Nic dziwnego. Wprowadzając tego typu „obostrzenia”, Mavs sprawili wrażenie, jakby mieli coś do ukrycia, a sam Harrison zwyczajnie chciał uniknąć niewygodnych pytań dotyczących odejścia byłej gwiazdy zespołu i jego następstw. Rzecz jasna, nie obeszło się bez krytyki.
– Nie znalazłem się w gronie dziennikarzy zaproszonych na spotkanie z generalnym menedżerem Dallas Mavericks, Nico Harrisonem, oraz CEO Rickiem Weltsem, które odbyło się dziś rano. Zarząd, który jest pewny swoich decyzji, nie musi rozmawiać wyłącznie z wybranymi mediami i to bez zezwolenia na nagrywanie. To był absolutnie dziwaczny sezon – napisał na portalu X Grant Afseth, nie będąc w swoich wątpliwościach osamotnionym.
To wciąż jednak był tylko wierzchołek góry lodowej. Chociaż sytuacja w Dallas zaczyna przypominać – tak a propos – katastrofę Titanica, 52-latek dalej trzyma się swojego punktu widzenia. Mimo, że w obu starciach Mavericks z Los Angeles Lakers Luka dosłownie rozniósł swoją byłą drużynę, ten – według relacji Briauny Brown z CBS Sports miał przyznać, że „niczego nie żałuje„.
– Nie mam żadnych wyrzutów sumienia związanych z tym transferem. Część mojej pracy polega na podejmowaniu decyzji, które będą najlepsze dla Mavericks, nie tylko na teraz, ale także na przyszłość. Niektóre będą niepopularne, ale obstawanie przy nich jest moją rolą. Jeszcze jedno, dodam, że każda wymiana, którą przeprowadziłem, spotkała się z dużą krytyką, więc ostatecznie z pewnością odzyskam zaufanie lokalnej społeczności. Niektóre z moich transferów już zaczynają się spłacać i przynosić dobre rezultaty – miała brzmieć stara śpiewka Harrisona, który upiera się przy swojej tezie, że gdy wszyscy w drużynie są zdrowi, ma ona jedną z najmocniejszych – o ile w ogóle nie najlepszą – przednich linii w lidze.
Nawet jeśli jest w tym jakaś logika, to właśnie problemy ze zdrowiem podstawowych graczy były jedną z głównych przyczyn nieudanej kampanii. Sprowadzony w ramach wymiany za Lukę Anthony Davis już w debiucie doznał kontuzji, przez co pauzował przez blisko dwa miesiące. Jakiś czas później poważny uraz wykluczył z gry Kyriego Irvinga, który może być zmuszony opuścić nawet przynajmniej część kolejnego sezonu. A to i tak tylko dwa najpoważniejsze przypadki. Było tego więcej, o czym świadczy fakt, że ze względu na zbyt małą liczbę dostępnych do gry zawodników jeszcze w marcu drużynie groziły walkowery.
Wydaje się jednak, że Harrison puszcza logiczne argumenty mimo uszu. Chyba nigdy nie usłyszymy z jego ust, że popełnił błąd wymieniając Doncicia – a przynajmniej dopóki będzie zatrudniony w Dallas. Zgoda, reprezentantowi Słowenii daleko do ideału, szczególnie pod względem defensywy, jednak ignorowanie jego bezsprzecznie wysokich umiejętności i upieranie się przy tym, że bez niego drużyna jest lepsza, nawet już nie jest śmieszne.
A to i tak chyba nie najbardziej dyskusyjna wypowiedź, która padła podczas tego – nazwijmy to – tajemniczego spotkania. Oliwy do ognia dodał tym razem Rick Welts, który próbując po swojemu objaśnić sytuację, tylko podsycił płomienie. Według Tima Cato z DLLS CEO Mavs porównał wymianę Doncicia do sytuacji, gdy w 2012 roku Golden State Warriors, chcąc walczyć o mistrzostwo, oddali Montę Ellisa za Andrew Boguta. Wówczas był to szokujący ruch, ale władze organizacji zdecydowały się postawić na to, że pewien utalentowany obrońca stanie się ich podporą na kolejne lata. Nazywał się Stephen Curry.
Trudno powiedzieć, by w San Francisco się pomylili. Drużyna do dziś czerpie korzyści z kariery zawodnika, który doprowadził ją do aż czterech tytułów mistrzowskich. Problem leży gdzie indziej. Według słów Wellsa Ellis miałby być jak Doncić, a z całym do niego szacunkiem, ale „trochę” mu do młodszego kolegi po fachu jednak brakuje. I o ile w przypadku Warriors cała sytuacja się opłaciła, ponieważ fani zakochali się w nowej gwieździe basketu, jaką stał się Steph, to jednak pytaniem retorycznym pozostaje kto miałby być jego odpowiednikiem w Dallas? No właśnie…
Takimi niezbyt przemyślanymi wypowiedziami żaden z panów nie przysporzy sobie popularności, z czym i tak był problem właściwie od momentu wymiany. Wydaje się jednak, że mimo wszystko zarówno Harrison, jak i cała organizacja z Teksasu zdają sobie sprawę z panujących nastrojów. Tyle, że zamiast unikać podsycania tych negatywnych emocji, pokazują nazbyt daleko posuniętą desperację w próbach wytłumaczenia się, co w połączeniu z brakiem transparentności może przynieść skutki odwrotne do pożądanych. Podobne błędy będą się wiązały z kolejną falą krytyki, której równie dobrze można było uniknąć.