W Wisconsin z pewnością liczono, że sprowadzenie Damiana Lillarda i oddanie Jrue Holdaya przybliży Milwaukee Bucks do wymarzonego mistrzostwa. Rok temu na drodze stanęły kontuzje, jednak teraz sytuacja wygląda znacznie lepiej. Podopieczni Doca Riversa z przyzwoitym bilansem 38-30 zajmują piąte miejsce na Wschodzie, co jednak nie znaczy, że udało się w pełni uniknąć problemów.
Popularne Kozły przegrały aż pięć z ostatnich siedmiu meczów i w chwili obecnej nie wyglądają na drużynę gotową do walki z najlepszymi. Potwierdza to również niekorzystny – delikatnie mówiąc bilans 0-11 w starciach z czterema najlepszymi drużynami NBA – Oklahoma City Thunder, Cleveland Cavaliers, Boston Celtics i New York Knicks.
Po tym, jak we wtorek Milwaukee Bucks przegrali drugi mecz z rzędu, w organizacji chyba zaczęli panikować. Po dotkliwej porażce z grającymi bez Stephena Curry’ego Golden State Warriors trener Doc Rivers postanowił zwołać spotkanie, na które zaprosił dwie największe gwiazdy swojego zespołu – Giannisa Antetokounmpo i Damiana Lillarda.
– W związku z ostatnimi problamimi Bucks i odniesioną zeszłej nocy przygnębiającą porażką z Warriors, źródła przekazały mi, że trener Doc Rivers po meczu zorganizował spotkanie ze swoimi dwiema gwiazdami – Giannisem Antetokounmpo i Damianem Lillardem. Było to otwarte forum, na którym omawiano możliwe sposoby na poprawę gry zespołu. Dyskusja była konstruktywna, a każdy mógł podzielić się swoimi spostrzeżeniami – poinformował na portalu X Chris Haynes.
Tak naprawdę jednak trudno wypracować jedno rozwiązanie, skoro problem leży gdzieś pośrodku. Latem 2023 roku poświęcono wiele, by sprowadzić z Portland Trail Blazers Lillarda, który w założeniu miał stworzyć z Giannisem gwiazdorski duet. Nie licząc oddania pierwszorundowego wyboru w drafcie i przyszłych wymian dwóch innych picków, Milwaukee opuścił rozgrywający Jrue Holiday i właściwie od tamtego momentu wszystko się zepsuło.
Pomyśleć, że wystarczyło odejście jednego zawodnika, by Bucks pod względem defensywnym spadli ze ścisłej czołówki ligi do poziomu co najwyżej przeciętnego (obecnie – 11. miejsce w NBA). W dodatku atak, który miał hulać aż miło, wygląda… coraz gorzej. W ostatnich siedmiu meczach drużyna z Wisconsin jest pod tym względem wśród dziesięciu najgorszych. Wprawdzie dalej świetnie rzucają, o czym świadczy choćby drugie miejsce w lidze pod względem skuteczności zza łuku, ale akcje ofensywne w wykonaniu Lillarda, Giannisa i spółki nigdy nie wyglądają płynnie i naturalnie.
Jako idealny przykład może tu posłużyć wtorkowy mecz z Warriors, który był prawdopodobnie jednym z najgorszym występów zespołu, przynajmniej w tym sezonie. Bucks zdobyli zaledwie 93 punkty, a ich dwie największe gwiazdy – łącznie tylko 36, trafiając 11/37 rzutów. Póki co to połączenie dwóch zawodników, którzy wcześniej wydawali się nie do zatrzymania, zdecydowanie nie zdaje egzaminu.
Problem w tym, że w tym roku nie ma już miejsca na wymówki. Wszyscy w klubie oczekują walki o tytuł – najlepiej zakończonej sukcesem – a czasu pozostaje coraz mniej. Dame ma już 34 lata i powoli zbliża się do momentu, gdy można będzie mówić o przejściu na przysłowiową drugą stronę rzeki. Póki co jednak przyszłość zależy od chemii między nim a Giannisem, a tej na razie w ekipie z Milwaukee nie ma nawet na lekarstwo. Podobnie jak stabilnej gry Kyle’a Kuzmy i innych zawodników.
W tej sytuacji pozostaje chyba tylko zaczekać i się przekonać, czy zakomenderowane przez Riversa spotkanie wystarczy, by choćby w niewielkim stopniu znaleźć sposób na poprawę sytuacji. Jeśli nie – niezbędne będą kolejne zmiany w składzie, które znów zmienią tożsamość drużyny. Czy na lepsze? Oby, choć o wiele gorzej chyba być już nie może.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!