Jimmy Butler w świetnym stylu przywitał się z kibicami Golden State Warriors, choć nie był nawet w stanie wziąć udziału w porannej rozgrzewce przed starciem kalifornijskiej ekipy w Chicago. Ostatecznie zaliczył jednak znakomity debiut w nowych barwach, a Wojownicy wygrali 132:111.
Przez długi czas wydawało się, że to nie będzie wymarzony pierwszy mecz Jimmy’ego Butlera w koszulce Golden State Warriors. Kalifornijska drużyna nie radziła sobie w starciu z Chicago Bulls. Po kilku minutach trzeciej kwarty Byki prowadziły już nawet 83:59 i były na dobrej drodze, by zaserwować Wojownikom trzecią kolejną porażkę. Koniec końców nie pozwolili jednak na to Stephen Curry oraz Jimmy Butler.
Dla tego drugiego był to debiut w nowych barwach, choć ze względu na fakt, że jeszcze w sobotę nie wszyscy zawodnicy, którzy wzięli udział w wielkim transferze – łącznie dziewięciu graczy o pięć zespołów – przeszli testy medyczne w nowych klubach, skrzydłowy nie mógł formalnie wziąć udziału nawet w porannej rozgrzewce. Nie przeszkodziło mu to jednak pokazać się z bardzo dobrej strony. Butler zapisał na konto 25 punktów (7-12 z gry, 11-13 z wolnych).
Weteran ligowych parkietów pomógł Warriors otrząsnąć się w trzeciej kwarcie, a jego wynik punktowy to najlepszy rezultat w debiucie dla GSW od czasu Kevina Duranta w 2016 roku. Po tym meczu fani Wojowników mogą mieć duże nadzieje, bo Butler pokazał, dlaczego Warriors zaraz po jego przejęciu z Miami Heat zdecydowali się podpisać z nim 2-letnie przedłużenie o wartości 112 mln dol.
– Najbardziej zaimponował mi swoimi podaniami. Jego podania zmieniły wszystko. Umiejętności, siła, łatwość wymuszania fauli. Ale ostatecznie jego wpływ wykracza ponadto. Sama jego obecność mnóstwo zmienia. Jest jak prawdziwa siła – mówił po spotkaniu Steve Kerr, szkoleniowiec Warriors.
Warriors zyskali nową pewność siebie. W sobotę, nawet gdy przegrywali różnicą ponad 20 punktów, to nie zwiesili swoich głów w dół, tak jak to miało już miejsce wiele razy w tym sezonie.
– Dziś było tego totalne przeciwieństwo – stwierdził Draymond Green. – Nie powiedziałbym, że odzyskaliśmy nasz mistrzowski pazur. Nadal mamy mistrzowskie doświadczenie, ale ten pazur staramy się znów znaleźć – dodał.
Sam Butler był natomiast pod wielkim wrażeniem fantastycznej postawy Stepha Curry’ego, który w trzeciej kwarcie postanowił przejąć mecz i trafiał kolejne trójki, a starcie zakończył z dorobkiem 34 punktów (10-19 z gry, 8-16 za trzy):
– Jest niemal jak dokładne moje przeciwieństwo – stwierdził Curry. – Ja oddałem 16 trójek, a on jedną. On często dostaje się na linię rzutów wolnych i dominuje w pomalowanym. Ja dominuję na obwodzie. Jest potencjał na to, żeby było naprawdę fajnie – dodał. – Przeciwieństwa się przyciągają. Nie mógłbym być dla niego lepszym uzupełnieniem. I tak samo on dla mnie – oznajmił z kolei Butler.
Po wszystkim 35-latek przyznał, że jest przede wszystkim zmęczony. Nie grał wszak przecież od kilku tygodni. Był to jego dopiero szósty występ od 20 grudnia. W międzyczasie miał problemy zdrowotne, a potem odbywał kilka kar zawieszenia, które nałożyły na niego władze Heat.
– Muszę się poprawić kondycyjnie, ale wrócę do odpowiedniego poziomu. To tylko kwestia czasu – zapewnił nowy skrzydłowy Wojowników.
W czwartej kwarcie tego zmęczenia nie było zresztą po nim widać. W cztery minuty ostatniej odsłony zdobył 10 punktów, pomagając odłożyć ten mecz do zamrażarki. Na to zresztą liczyli Warriors. Jako zespół mieli w tym sezonie sporo kłopotów z domykaniem spotkań. Butler ma to zmienić. Wojownicy z bilansem 26-26 zajmują w tej chwili 11. miejsce w tabeli Zachodu. Muszą więc gonić czołówkę.