Rzuty z dystansu to od lat coraz ważniejszy element nowoczesnej gry w koszykówkę, nawet jeśli ma on również swoich zagorzałych przeciwników. Fakt, że ciągłe kaleczenie rywali zza łuku jest skuteczne, ale nie można zaprzeczyć ekspertom twierdzącym, że przy okazji zwyczajnie czyni grę w basket coraz bardziej nudną. Trudno jednak przypuszczać, by coś w tej materii mogło się zmienić, chyba że mowa o wprowadzeniu proponowanej w kuluarach linii rzutów „za cztery”, znanej chociażby z ligi filipińskiej.
Nie oznacza to jednak, że rekordy trafianych „trójek” nie mogą robić wrażenia. Coś na ten temat może powiedzieć na przykład James Harden. Gwiazdor Los Angeles Clippers w niedzielny wieczór zanotował imponujący występ, a jego aż 39 punktów pomogło drużynie pokonać Denver Nuggets 126-122. Co w tym niezwykłego – zapytacie? Otóż w tym właśnie spotkaniu popularny Broda stał się dopiero drugim zawodnikiem w całej historii NBA, który w karierze trafił co najmniej 3,000 rzutów z dystansu. Pierwszym jest – rzecz jasna – Stephen Curry.
Harden osiągnął tę liczbę jeszcze w pierwszej połowie, gdy po raz drugi w spotkaniu przeciwko Bryłkom trafił zza łuku. Jakby tego było mało, później dorzucił jeszcze cztery „trójki”, zwiększając swój dorobek do równo 3,004. Wyczyn 35-letniego obrońcy z pewnością jest godny uwagi, ale do lidera (3,810) mu jeszcze sporo brakuje. Niektórzy twierdzą, że wynik Stepha jest już nie do pobicia, a gdyby nawet ten zdecydował się już dziś zawiesić buty na kołku, zawodnik LAC i tak nie będzie w stanie go dogonić.
– To jedno z tych osiągnięć, których nigdy nie można brać za pewnik. Ogrom pracy, który włożyłem – te niezliczone dni i noce poświęcone na ciężką pracę – przyniosły skutek. Może i wiele osób tego nie dostrzega, ale z mojej perspektywy efekty są widoczne, za co jestem wdzięczny – skomentował swój wyczyn sam zainteresowany, który był bliski tego, by mecz z Nugets zakończyć z triple-double. Ostatecznie stanęło na 39 „oczkach”, 11 asystach i dziewięciu zbiórkach.
Niektórzy już zaczynają przewidywać, że tym sposobem Broda coraz bardziej zbliża się do statusu potencjalnego Hall of Famera. W końcu skuteczny rzut to jedna z najgroźniejszych broni w jego arsenale. Podczas swojego trzyletniego okresu dominacji strzeleckiej (2017-2019) obrońca Clippers oddawał średnio ponad 10 rzutów za trzy punkty na mecz. Wszyscy wiedzieli, co się zbliża, ale nie byli w stanie się przeciwstawić zawodnikowi, który w swoich najlepszych latach mógł być uznawany za elitarnego w każdym elemencie ofensywy.
Dwukrotnie przewodził lidze w kategorii asyst, co pokazuje, że nie tylko umie wykorzystywać sytuacje, ale i doskonale potrafi je kreować. Świadczy o tym choćby fakt, że najlepszy sezon w karierze rozgrywa obecnie obrońca Clippers, Norman Powell (23,6 punktu na mecz).
Zdaniem innych z kolei 35-latkowi nie należy się dołączenie do Galerii Sław, ponieważ nigdy nie sięgnął po mistrzostwo NBA. To prawda, co nie zmienia faktu, że wielu zawodników może mu pozazdrościć dorobku i statusu zawodnika, który – podobnie zresztą jak Curry – w poprzedniej dekadzie prowadził za sobą całe koszykarskie pokolenie.
Zresztą James Harden wciąż udowadnia, że potrafi wziąć odpowiedzialność na swoje niemłode już barki. Po odejściu Paula George’a w ramach wolnej agentury i kontuzji Kawhiego Leonarda, to właśnie on jest najważniejszym zawodnikiem Clippers w sezonie 2024/25. Notuje średnio 22,3 punktu, co jest jego najlepszym wynikiem od kampanii 2021/22, a także 7,2 zbiórki, 8,9 asysty i 1,7 przechwytu na mecz, a jego drużyna zajmuje obecnie siódme miejsce w Konferencji Zachodniej z bilansem 13-9. Bywało gorzej.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!