„Load management”, lub mówiąc bardziej po polsku „oszczędzanie zawodników” to jeden z najbardziej kontrowersyjnych elementów krajobrazu dzisiejszej NBA. Wprawdzie można zrozumieć, że niektóre drużyny chcą minimalizować ryzyko kontuzji u swoich największych gwiazd, lecz czasami zwyczajnie przesadzają w drugą stronę, nadmiernie wykorzystując tę lukę w ligowych przepisach. Jednym z najbardziej zagorzałych krytyków tej strategii jest Kevin Garnett, który nie bał się powiedzieć wprost co o niej myśli, a dostało się szczególnie jednej osobie.
Joel Embiid, bo o nim mowa, w ostatnim czasie oficjalnie ogłosił, że zamierza przyjąć nową taktykę odnośnie zarządzania swoim nierzadko szwankującym zdrowiem. Jak można było przeczytać w artykule ESPN autorstwa Tima Bontempsa, środkowy Philadelphia 76ers stwierdził, że planuje pomijać mecze rozgrywane dzień po dniu nie tylko w tym sezonie, ale już do końca swojej kariery. Urodzony w Kamerunie reprezentant Stanów Zjednoczonych zdaje się uważać, że tego typu decyzja pomoże mu unikać kolejnych kontuzji, z którymi zmagał się w poprzednich rozgrywkach.
Trudno powiedzieć, żeby ogłoszenie Embiida spotkało się ze zrozumieniem. W rozmowie ze swoim byłym kolegą z drużyny Paulem Pierce’em w programie KG Certified legendarny Kevin Garnett, nie przebierając w słowach, skrytykował zasadę „load managementu”, a najbardziej oberwało się właśnie podkoszowemu Sixers.
– 82 mecze, stary, tego wymaga ta pieprzona praca. Nie ćwiczysz, nie grasz latem? Inna sprawa, gdy rzeczywiście latem występujesz na parkiecie, na igrzyskach olimpijskich, a potem na obozie przygotowawczym… wtedy masz pełne prawo odpoczywać. Nie chcę słyszeć tego gówna. Mam już dość tych bzdur. Tacy skubańcy jak on mogą sobie po prostu przesiedzieć na ławce mecze rozgrywane dzień po dniu? Na tym można zakończyć porównania naszych epok – nie gryząc się w język, grzmiał popularny The Big Ticket.
Zdecydowanie można zrozumieć jego punkt widzenia. Gdy były koszykarz Minnesota Timberwolves, Boston Celtics czy Brooklyn Nets wciąż był aktywnym zawodnikiem, od każdego oczekiwano gry w jak największej liczbie meczów. Nie było mowy o odpuszczaniu. Grało się mimo bólu, chyba że już naprawdę fizycznie nie było takiej opcji. Nikt nie narzekał, ponieważ, ze względu na intensywność rywalizacji takie podejście było normą.
Tymczasem współczesna wersja NBA zmieniła się pod tym względem. Dzisiejsi gracze zdecydowanie bardziej skupiają się na możliwie maksymalnym wydłużaniu swoich karier niż ciągłości gry w jednej drużynie. Z tego powodu wiele największych gwiazd rzeczywiście odpuszcza drugie ze spotkań, jeśli są rozgrywane dzień po dniu, nawet gdy są w pełni zdrowi, by nie podejmować ryzyka dla jednego dodatkowego zwycięstwa.
W tym kontekście można starać się również zrozumieć Embiida, w którego karierze kluczową rolę odegrały właśnie kontuzje. Z powodów zdrowotnych podkoszowy Sixers miał z głowy aż dwa swoje pierwsze sezony w NBA, a i od momentu powrotu nie zagrał więcej niż 68 meczów w jednej kampanii. Przez to – biorąc pod uwagę nowe zasady wprowadzone przez ligę – mimo tego, że w poprzednich rozgrywkach osiągał najlepsze jak do tej pory statystyki (średnio 34,7 punktu, 11 zbiórek, 5,6 asysty, 1,2 przechwytu i 1,7 bloku), nie mógł być brany pod uwagę w głosowaniu na MVP tudzież inne wyróżnienia indywidualne.
Wydaje się, że w tej sytuacji 30-latek może zwyczajnie nie mieć innego wyjścia. Bardziej niż na jakichś nagrodach dla siebie zależy mu na drużynie i wywalczeniu z nią mistrzostwa. Po ośmiu latach obie strony są zdesperowane w poszukiwaniu sukcesu i będą stosować wszelkie metody, by zwiększyć swoje szanse na utrzymanie największej gwiazdy w jak najlepszym zdrowiu. Z nowym składem, który obejmuje doświadczonego Paula George’a, i z odpowiednim planem na utrzymanie Joela w formie, 76ers wydają się poważnie podchodzić do walki o tytuł, a „load management” to tylko część składowa ich starań, nawet jeśli wciąż kontrowersyjna.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.