Ta reklama mogła pobić wszelkie ówczesne rekordy. Larry Bird i Magic Johnson mieli połączyć siły, by wspólnie z nową, wschodzącą gwiazdą w osobie Larry’ego Johnsona stworzyć kampanię dla Converse. Pomysł wydawał się fantastyczny, kreatywny, więcej niż po prostu trafny. Mimo wszystko coś poszło nie tak. Po latach Larry Johnson zdradza, co — a raczej kto — stanął na przeszkodzie w realizacji tak świetnie zapowiadającego się projektu.
Jest czerwiec 1991 roku. Kilka tygodni wcześniej Michael Jordan sięgnął po dopiero drugi w karierze tytuł MVP sezonu zasadniczego, po czym jego Chicago Bulls wywalczyli pierwsze w historii organizacji mistrzostwo ligi. Zdecydowanie gorzej radzili sobie wówczas Charlotte Hornets, którzy z bilansem 26-56 uplasowali się dopiero na 12. miejscu w tabeli Konferencji Wschodniej (na 13. zespołów), a teraz szykowali się do wyboru z pierwszym numerem Draftu.
Do „Szerszeni” trafił Larry Johnson, który nie potrzebował dużo czasu, by zaprezentować swoje umiejętności szerszej publiczności. Silny skrzydłowy sięgnął po statuetkę dla najlepszego debiutanta, a w drugim sezonie na parkietach NBA notował średnio 22,1 punktu, 10,5 zbiórki oraz 4,3 asysty na mecz. Converse, który podpisał z nim umowę wraz z jego wejściem do ligi, zacierał ręce i liczył już wielomilionowe zyski.
Umową z Converse związani byli również Larry Bird i Magic Johnson, których kariery powoli zmierzały jednak nieubłaganie ku końcowi. Wówczas przedstawiciele firmy wpadli na pomysł fantastycznej reklamy, która ostatecznie nigdy nie została zrealizowana. W jednym z odcinków podkastu „All The Smoke” 55-latek wyjaśnił jednak, jak miała ona wyglądać. To mogła być prawdziwa bomba!
Larry Bird i Magic Johnson mieliby wcielić się w role doktorów, którzy w pocie czoła pracują nad czymś w sali operacyjnej, prosząc co chwilę o kolejne narzędzia. Mieli pracować nad koszykarzem doskonałym. Bird nalegał, by miał na imię Larry. Magic był nieustępliwy i chciał nazwać go Johnson. Następnie obaj mieli powtarzać swoje propozycje, czego efektem byłoby nieustanne „Larry Johnson, Larry Johnson, Larry Johnson”. Wówczas właśnie na ekranie — w miejscu tworzonego wcześniej perfekcyjnego zawodnika — miał pojawić się Larry Johnson.
Były zawodnik Hornets oraz New York Knicks tłumaczy następnie, w jakich okolicznościach dowiedział się, że reklama nie zostanie ostatecznie zrealizowana.
— Sezon się rozpoczął. Oni pytają się „Jesteś gotowy na reklamę?”. Powiedziałem „Jestem gotowy. Czy oni są?”. Kolejną rzeczą w tej historii jest jednak to, że jeden z nich nie chciał w tym uczestniczyć. […] Pojawiam się na planie. Każdy ma swoją przyczepę. Widzę w niej sukienki, perukę, w narożniku było to wszystko. […] Przychodzą do mnie i pokazują mi to — zaczął emerytowany skrzydłowy.
Larry Johnson nawiązuje tutaj do plakatu, na którym widoczny jest w przebraniu starszej, sympatycznie wyglądającej kobiety — stąd właśnie peruka — której noga spoczywa na piłce. Napis ponad mówi „Nawet moja babcia może skopać ci w nich tyłek”. Ówczesny skrzydłowy Hornets nie mógł jednak uwierzyć własnym oczom.
— Dostałem już przecież bonus za podpisanie kontraktu, wydałem ten milion. Pytam się „Co się stało z reklamą ze mną, Magikiem i Larrym?”. Powiedzieli mi, że jeden z nich nie chciał jej zrealizować. Nigdy nie dowiedziałem się, o którego z nich chodziło. Larry mnie uwielbiał. Nie wiem, który z nich nie chciał tego zrobić. Larry mnie uwielbiał. Wiecie, o co mi chodzi? — powiedział z uśmiechem na twarzy.
Internauci zinterpretowali to w jeden możliwy sposób i masowo skrytykowali Magika Johnsona za brak chęci uczestnictwa w tak ciekawie zapowiadającej się reklamie. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że w przeszłości w mediach pojawiła się również inna wersja wydarzeń. W artykule „SLAM” także można było bowiem przeczytać więcej o tej sprawie.
Dziennikarze informowali wówczas o szczegółach reklamy, w której Bird i Magic mieli dodawać zawodnikowi swoje poszczególne umiejętności. Bird miał powiedzieć „będzie miał moje imię”, z kolei Magic „będzię miał moje nazwisko”. „SLAM” sugeruje jednak, że reklama została ostatecznie nagrana, tylko po prostu nigdy nie ujrzała światła dziennego, bo Magic ogłosił wówczas, że jest zakażony wirusem HIV.
Babcia była zatem drugim wyborem i Larry nie miał tutaj wielkiego wyboru. Jak sam twierdzi, bonus wynikający z podpisania kontraktu z Converse wydał momentalnie na dom dla mamy, więc trudno było stawiać tutaj jakieś większe warunki. W tamtym okresie przedstawiciele Converse’a wielokrotnie naciskali, by właśnie tego typu wizerunek uwzględniać w swoich reklamach. Na przestrzeni lat pojawiło się ich cała seria.
Choć opisywana przez Larry’ego Johnsona reklama nigdy nie została zaprezentowana szerszej publiczności, to wróćmy wspomnieniami do innych, które Converse zrealizował wspólnie z Birdem i Magikiem.
W 1985, czyli rok przed powyższą reklamą, do duetu dołączył również Julius Erving, którego kariera zmierzała już do końca. Starsi kibice, szczególnie ci zza oceanu, mogą jeszcze pamiętać słowa Larry’ego „To musi być magia!” [eng. Must be magic!], po których na ekranie — niczym czarodziej — pojawił się Magic Johnson.
Kolejna reklama, która nawet dziś może wywołać ciarki u fanów koszykówki w dawnym wydaniu, również pojawiła się w 1986 roku. Zawodnicy związani kontraktem z Converse — m.in. Isiah Thomas, Kevin McHale czy Bernard King — zostali poproszeni o zarapowanie krótkiej linijki. Chwalą sobie oni to, jak dobrze radzą sobie dzięki butom Converse Weapon. Wszystkich uciszył jednak Larry Bird, którego słowa można przetłumaczyć mniej więcej tak: „Wiecie już dobrze co zrobiły mi. Zgarnąłem tytuł MVP”.
Którą reklamę z udziałem zawodników NBA wspominacie najlepiej? Swoimi faworytami możecie podzielić się w sekcji komentarzy poniżej.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.