Porównywanie NBA lat 90-tych z tą współczesną zawsze wywołuje dużo emocji. Było tak zarówno już na początku XXI wieku, w dekadzie kolejnej oraz jest obecnie. Która jest lepsza, najlepsza? W tym artykule poszukam odpowiedzi na to pytanie, chociaż wydaje się, że każda osoba pasjonująca się koszykówką NBA ma własny pogląd na ten temat.



Zacznijmy od podstawowej kwestii — jakie są najważniejsze różnice pomiędzy NBA ostatniej dekady XX wieku, a współczesną? Większość z nas pomyśli zapewne w pierwszej kolejności o liczbie oddawanych rzutów za trzy punkty oraz o obowiązujących przepisach, szczególnie dotyczących obrony, legalności zarówno obrony strefowej, jak i pozostałych zachowań obronnych.

Można również zauważyć to, że z każdą kolejną dekadą zwiększa się średni poziom wszystkich drużyn NBA oraz liczba zawodników grających na niebotycznym, kosmicznym wręcz poziomie. Wynika to z różnych powodów, a na pewno jednym z nich jest coraz wyższy poziom szkolenia koszykarzy na całym świecie.

Wszystkie kraje, szczególnie te z koszykarskimi tradycjami, starają się wdrażać u siebie pomysły rodem z najlepszej ligi świata. Różnice pomiędzy przepisami gry w rozgrywkach NBA i FIBA trochę to utrudniają. Nadal są to jakby dwie różne odmiany koszykówki, żeby przytoczyć tylko przykłady długości każdej kwarty, przepis trzech sekund w obronie oraz podejście sędziów i ich wytyczne dotyczące gwizdania błędu kroków.

Jednak pomimo tych różnic liczba „International Players”, czyli tych spoza USA, obecnie jest wielokrotnie większa niż w latach 90-tych. Nie tylko liczba tych graczy wzrosła, ale — co ważniejsze — także poziom ich umiejętności i wyszkolenia.

Wystarczy zauważyć, że w sześciu ostatnich sezonach MVP ligi pięć razy zostawali Europejczycy, a tylko raz Amerykanin Joel Embiid, który zresztą posiada aż trzy obywatelstwa, bo również kameruńskie i francuskie. Natomiast wszyscy trzej finaliści w wyścigu o tytuł MVP 2024 pochodzili spoza USA. Byli to przecież Serb, Kanadyjczyk oraz Słoweniec.

Poziom współczesnej NBA jest o wiele wyższy niż w latach 90-tych. Teraz w NBA jest dużo więcej graczy na fantastycznym poziomie, niż około 30 lat temu. Analogicznie poziom NBA 30 lat temu był znacząco wyższy niż np. 50 lat temu.

Spowodowane jest to wieloma czynnikami, np. coraz większym profesjonalizmem graczy, ich podejściem do zawodowej kariery, nie tylko a propos treningu, ale też regeneracji, odpowiedniej diety oraz ogólnie dbania o siebie i swoje organizmy w każdy możliwy sposób. Poziom medycyny i opieki fizjo także rośnie z każdą dekadą.

Z tego coraz wyższego poziomu NBA wynika, co oczywiste, inna skala trudności zdobycia mistrzostwa w latach 90-tych w porównaniu do tego co jest teraz. Najlepszym tego dowodem jest to, że wcześniej dużo częściej zdarzało się back-to-back lub nawet three-peat, a w ostatnich sześciu sezonach mistrzostwo zdobywało sześć różnych ekip. Ostatnią, która potrafiła obronić swoje panowanie w kolejnym sezonie była drużyna Golden State Warriors w roku 2018.

Reasumując:

  • Na tytułowe pytanie większość fanów NBA ma swoją własną odpowiedź.
  • Natomiast moją odpowiedzią jest — brak odpowiedzi.

Tzn. wydaje się, że te dwa rodzaje, odmiany, wersje NBA nie są lepsze czy gorsze, są po prostu inne. I bardzo trudno jest stwierdzić, która była / jest lepsza. Każda miała swoje plusy i minusy.

Jedni wolą przepychanki pod koszem, faule, często nawet niesportowe i złośliwe oraz nieustanny trash-talking i słynne łokcie Karla Malone’a, co zdarza się również w obecnej NBA, jednak niewątpliwie było tego dużo więcej w latach 90-tych.

Inni preferują podziwiać rzuty z coraz większych odległości, pasjonować się wysokimi wynikami, rekordami punktowymi różnych zawodników i tym,  że jak mawia klasyk — dobry atak zawsze będzie lepszy od dobrej obrony.

Szczególnie przy obecnych przepisach oraz konieczności bronienia już nie tylko swojego pomalowanego, ale dużo większej powierzchni boiska. Jednocześnie poziom dzielenia się piłką w niektórych drużynach został doprowadzony niemal do perfekcji. Są jednak ekipy, które stawiają na grę izolacyjną w większości swoich akcji.

Obrona teraz jest inna. Zmiany przepisów też zawsze mają znaczenie oczywiście, ale najważniejsze w tym temacie jest wg mnie co innego. W latach 90-tych grało się 5×5 i teraz gra się też 5×5. Ale tych pięciu ludzi w obronie musi kryć o wiele większą przestrzeń.

Wtedy wszyscy mogli skupić się na polu trzech sekund, bo prawie nikt nie rzucał za trzy, w całym meczu było kilka takich rzutów, a teraz? Zdarza się, że drużyna oddaje więcej trójek niż dwójek w meczu. Czyli już nie wystarczy skupić się w pięciu na liniach trumny + trochę mid-range’u, tylko bronić  trzeba minimum aż do linii za trzy, bo czasami nawet cała piątka przeciwnika ustawia się za tą linią, a praktycznie wszyscy w lidze potrafią rzucać zza łuku.

Stepha Curry’ego, Damiana Lillarda oraz kilku innych graczy trzeba kryć już nawet od połowy boiska. Siłą rzeczy o wiele trudniej jest przypilnować dużo większą powierzchnię nadal grając w pięciu. To właśnie dlatego dużo więcej rzutów obecnie jest oddawanych z otwartych pozycji, a nie dlatego, że „kiedyś to była obrona w NBA, a teraz to nie ma obrony”.

Zmiany przepisów też robiły swoje jednocześnie, a wynikało to w dużej mierze z rekordowo słabych oglądalności w USA finałów w latach 2004 i 2005, gdy Detroit Pistons „zabijali” koszykówkę najpierw przeciwko Los Angeles Lakers, a rok później vs San Antonio Spurs. Wyniki meczów były wtedy niskie lub bardzo niskie, było dużo walki wręcz, często mającej niewiele wspólnego z koszykówką.

W związku z tym władze NBA doszły do wniosku, że jeśli nic nie zmienią, to będzie tylko gorzej i trzeba zrobić wszystko, aby mecze stały się bardziej widowiskowe, a wyniki były możliwie jak najwyższe. Będzie to przecież generowało większe zainteresowanie NBA oraz wyższą oglądalność zarówno na rynku amerykańskim, jak i na całym świecie.

A w tzw. międzyczasie pojawiało się w lidze coraz więcej super-strzelców, na czele z game-changerem Stephenem Currym, który zmienił koszykówkę. Oni groźni są nie tylko zza linii 7,24 m, ale nawet z odległości 2-3-4 metrów większej. Trafienie z logo na środku boiska też nie zdarza się już maksymalnie kilka razy w sezonie, tylko dużo częściej.

Dlatego z tych wszystkich powodów, które wymieniłem, obecna NBA bardzo różni się od tej z lat 90-tych. Wydaje się, że nie ma co się kłócić o to, która była lepsza. Można podziwiać zarówno współczesną, jak i tę z przeszłości. One były, są i będą w przyszłości po prostu inne, ale jest to temat do niekończącej się dyskusji i debaty dla wszystkich, którzy kochają i pasjonują się NBA.

Podobnie zresztą jak nieśmiertelny temat „kto jest GOATem”, najwspanialszym zawodnikiem w historii koszykówki. Moją pierwszą trójką w tej kategorii jest już od kilku lat:

1. Michael Jordan

2. Kobe Bryant

3. LeBron James

Niedawno słynny Muggsy Bogues, najniższy koszykarz w historii NBA (159 cm) wypowiedział się na ten temat. Wg niego jeśli chodzi o same umiejętności, to nie ma nikogo ponad Jordanem, a Kobe Bryant był jego następcą i wersją 2.0. Miał takie samo podejście do gry i treningów, ten sam zabójczy instynkt, który wyróżniał go na tle wielu innych graczy. 

Natomiast wg Boguesa jeśli weźmie się pod lupę długowieczność i statystyki, to LeBron jest jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Tytuł lidera pod względem zdobytych punktów w historii NBA, który James odebrał niedawno Kareemowi Abdul-Jabbarowi to jeden z wielu rekordów Brona. Udział w 8 finałach z rzędu, od roku 2011 do 2018 także robi wielkie wrażenie.

Niektórzy, w tym ja, umieszczają Kobego na pozycji nr 2, a są tacy, którzy nie widzą go nawet w top-10. LeBron ma mnóstwo skillsów, to oczywiste, dla mnie jego największym jest court-vision i timing oraz ponadludzki atletyzm.

Kluczowe w temacie GOAT jest to, że powyższa kolejność pierwszej trójki nie oznacza, że #2 i #3 jest słaby lub przeciętny. Wręcz przeciwnie. Cała trójka jest fenomenalna, nieprawdopodobna i kosmiczna. Jeżeli jednak miałbym wybrać kolejność, to byłaby ona j.w.

Ale! Różnice pomiędzy nr 1 i nr 2 oraz nr 2 i nr 3 są takie, jak na końcu bardzo wyrównanego wyścigu Formuły 1. Tzn. topowi kierowcy ścigają się na torze przez półtorej godziny bolidami osiągającymi prędkość ponad 300 km/h, a na mecie o kolejności decyduje nawet nie 1 sekunda, tylko jej tysięczne części.

Każdy z nich trzech był unikalny, jedyny w swoim rodzaju. Takich koszykarzy było dużo więcej niż trzech i każda trójka zawodników umieszczona na czele listy pt. GOAT będzie miała zarówno zwolenników, jak i przeciwników.

Podobnie jest z obecną NBA oraz tą z innych dekad. Każda ma swoją specyfikę oraz zalety i wady. Zaleta wg jednej osoby może być wadą dla innej. To, że ktoś umieszcza danego zawodnika na czele swojej listy nie oznacza, że pozostałych uważa za słabych. Tych najlepszych w historii dzielą „tysięczne części sekundy” z wyścigów F1.

Osobiście życzyłbym sobie, aby rozmowy o top-10 all-time były dyskusjami merytorycznymi, zamiast obrażania wszystkich innych oprócz swojego faworyta oraz osób, które mają swoją — inną — kolejność w temacie GOAT.

Koszykówka powinna łączyć, a nie dzielić. W końcu to przecież najwspanialsza z gier zespołowych, a koszykarze NBA to najwięksi atleci spośród wszystkich sportowców wszystkich dyscyplin, jak zostało udowodnione w pewnym badaniu naukowym.

I love this game!

Remigiusz Kowalewski

Facebook

Strona (Blogspot)

Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.


Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna




  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    38 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments