Jak informował niedawno komisarz Adam Silver, NBA zdecydowała się na razie odłożyć rozmowy na temat możliwości rozszerzenia ligi o nowe drużyny. Jak się okazuje, nie bez przyczyny. Ma to związek z oczekiwaną sprzedażą Boston Celtics, która prawdopodobnie ustanowi nowy rekord w wycenach klubów. Władze ligi powrócą do dyskusji o ekspansji na dalszym etapie sezonu, co może wpłynąć na harmonogram wprowadzenia nowych drużyn w miastach takich jak Seattle czy Las Vegas.
O powodach, dla których Boston Celtics mają zostać sprzedani pomimo – a może właśnie z powodu – zdobycia mistrzostwa pisał w tym miejscu Maks. Okazuje się, że według informacji opublikowanych przez ESPN, to właśnie potencjalna transakcja sprawiła, że rozmowy na temat dokooptowania do ligi nowych drużyn został odłożone na dalszy etap rozpoczynającego się niedługo nowego sezonu.
Co ma piernik do wiatraka? Otóż oczekiwana sprzedaż świeżo upieczonych mistrzów NBA ma ustanowić nowy rekord w wycenach klubów. Szacuje się, że nowy nabywca Celtics będzie musiał się liczyć z wydatkiem przekraczającym wynoszący 4 mld dol. ubiegłoroczny rekord należący do Phoenix Suns. Osiągnięta kwota ma w zamierzeniu stanowić punkt odniesienia na przyszłość dla kolejnych podmiotów zainteresowanych tego typu transakcjami.
Przełożenie rozmów o ekspansji może wpłynąć na harmonogram wprowadzenia nowych drużyn na potencjalnych rynkach, takich jak Seattle czy Las Vegas. Nie da się bowiem ukryć, że już same tylko dyskusje na temat ekspansji są złożone, bowiem obejmują wybór miast, propozycje właścicielskie oraz możliwe zmiany w strukturze konferencji. Pomimo opóźnienia, potencjał rozszerzenia ligi wciąż uważany jest za znaczący. Szacuje się, że liga może pozyskać w ten sposób ponad 10 mld dol., lecz według doniesień ESPN na chwilę obecną nie wydaje się, żeby nowe (lub nowe-stare) franczyzy miały dołączyć do NBA wcześniej niż od sezonu 2027-28.
Chyba najbardziej istotną kwestią dotyczącą pierwszej od 2004 roku ekspansji pozostaje ewentualny powrót Seattle SuperSonics. Wprawdzie nic nie zostało jeszcze oficjalnie ogłoszone, ale od dawna spekuluje się, że największe miasto stanu Waszyngton ma być – obok Las Vegas – faworytem do miejsca w lidze. Co tym bardziej powinno zadowolić spragnioną koszykówki na najwyższym poziomie lokalną widownię, powrót popularnych „Ponaddźwiękowców” jest bardzo prawdopodobny. I to nawet mimo tego, że za spadkobiercę dawnej drużyny nieoficjalnie uznawani są Oklahoma City Thunder.
– Źródła podają, że jeśli drużyna miałaby powrócić do Seattle, Thunder oddaliby historię SuperSonics w jej ręce. Byłoby tak samo, jak wtedy, gdy NBA pozwoliła Charlotte Hornets odzyskać historię z okresu Charlotte, należącą do New Orleans Pelicans, gdy tamtejsza drużyna zmieniła nazwę z Bobcats na Hornets w 2014 roku – czytamy na łamach ESPN.
Wydaje się, że wspomniany wyżej proces byłby tylko formalnością. Thunder od momentu powstania w żaden sposób nie celebrują osiągnięć SuperSonics, więc gdyby Seattle otrzymało franczyzę, łatwo byłoby rozdzielić wspólną historię obu drużyn. Byłoby to także swego rodzaju przywrócenie ważnej części historii NBA, ponieważ trykot tej nieistniejącej obecnie drużyny przywdziewali swego czasu znakomici, aczkolwiek nierzadko niedoceniani gracze, jak Jack Sikma, Dennis Johnson, Gus Williams czy już w późniejszym okresie Shawn Kemp i Gary Payton, którzy nie mogą zostać w odpowiedni sposób docenieni (przykładowo – zastrzeżeniem numerów, z którymi grali), ponieważ w Seattle nie ma obecnie zespołu. Chyba wszyscy w stanie Waszyngton trzymają kciuki za to, by znów móc u siebie oglądać mecze najlepszej ligi świata.
Nie przegap najnowszych informacji ze świata NBA – obserwuj PROBASKET na Google News.