W nocy z czwartku na piątek rozpoczną się Finały NBA, w których Dallas Mavericks zmierzą się z faworyzowanymi na papierze Boston Celtics. Seria pomiędzy tymi akurat teamami będzie o tyle ciekawa, że wiąże się z nią kilka naprawdę ciekawych „smaczków”, o których warto wspomnieć. Jedną z nich jest osoba Kyriego Irvinga, który – delikatnie rzecz mówiąc – nie zalicza się do osób mogących liczyć w Beanstown na huczne powitanie z orkiestrą i czerwonym dywanem.
Bardziej szczegółowo powiązania Kyriego Irvinga z Boston Celtics przedstawił w swoim tekście Michał. Choć można zrozumieć argumenty Uncle Drew, który podczas pobytu w Massachussets mierzył się ze śmiercią członka rodziny oraz innego rodzaju pozaboiskowymi problemami, to jednak kibice C’s wciąż nie są w stanie przejść do porządku dziennego nad jego odejściem z organizacji. Okrzyki, które dochodziły do uszu koszykarza z trybun TD Garden, gdy przyjeżdżał tam wraz z chociażby Brooklyn Nets, trudno nazwać pochwalnymi peanami.
Z drugiej strony sympatycy Celtów również mają swoje racje, którym trudno odmówić logiki. Pobyt Irvinga w ich ukochanym klubie trudno uznać za udany i to pod każdym możliwym względem. Choć Kyrie górnolotnie zapowiadał, że pragnie dołączyć do grona największych legend organizacji, ostatecznie nie przedłużył umowy tylko przy pierwszej lepszej okazji czmychnął do Nowego Jorku, wiążąc się ze wspomnianymi Nets.
To właśnie wtedy stał się wrogiem publicznym numer jeden w Bostonie. Każdy jego przyjazd do miasta wiązał się ze sporego kalibru kontrowersjami. Najbardziej ewidentny przykład? A proszę bardzo – w jednym ze spotkań Uncle Drew – zdaniem trybun w TD Garden celowo – nadepnął na znajdujące się na parkiecie logo Celtics, co spotkało się z wymowną reakcją ze strony widowni. Nic dziwnego, że w nadchodzących Finałach 32-latek również nie może spodziewać się przysłowiowego powitania chlebem i solą.
Ciekawa jest jednak opinia w tej sprawie, jaką podczas piątkowej konferencji po treningu podzielił się szkoleniowiec Boston Celtics, Joe Mazzulla. W pewnym momencie jeden z dziennikarzy zwrócił uwagę na „nienawiść” ze strony całego miasta, z jaką zapewne spotka się obrońca Dallas Mavericks. Wypowiedź trenera C’s była dość zaskakująca.
– Wszyscy jesteśmy wrogami w czyichś oczach – spokojnie odpowiedział 35-latek. Być może Mazzulla chciał tylko zbagatelizować sytuację, by nie dolać benzyny do ognia, jednak czytając między wierszami można stwierdzić, że jego zdaniem każdy zawodnik Mavs będzie wrogiem, nie tylko Irving.
– Słuchajcie, to świetny gracz. Dokonał już wielu wspaniałych rzeczy. Myślę, że to, jak się zachowywał i jak grał w tym postseasonie, było czymś przyjemnym do oglądania. Ma za sobą wspaniałą karierę i trzeba to uszanować. Przy nim niczego nie można brać za pewnik, lecz zachowywać czujność na najwyższym możliwym poziomie. To najważniejsza rzecz – chwalił swojego rywala szkoleniowiec Celtics.
Gdy odłożymy na moment na bok status złoczyńcy, którym Kyrie „cieszy się” w Beantown, podopieczni Mazzulli będą mieć z nim pełne ręce roboty. W samych tylko finałach Konferencji Zachodniej 32-latek zdobywał średnio 27 punktów na mecz, a w decydującym, piątym meczu przeciwko Minnesota Timberwolves rzucił aż 36 „oczek”.
Dlatego właśnie koszykarze Celtics nie powinni koncentrować się na kontrowersyjnej naturze swojego przeciwnika, a raczej na próbach powstrzymania go na parkiecie, co może nie być takie łatwe. Rzecz w tym, że fani Bostonu grają według własnych zasad, a te boiskowe ich nie dotyczą.
– Naszym fanom zależy. Dbają o Celtics i o miasto Boston. Wiem, że o tym powiedziano już wszystko, ale gdy (Irving) odszedł, atmosfera w drużynie była daleka od ideału. Znam naszych fanów – to finały, więc niezależnie od tego kto przyjdzie na stadion a kto nie, i tak będzie gorąco. Atmosfera z pewnością będzie głośna i ekscytująca – powiedział w rozmowie z mediami weteran Celtics, Al Horford.
Niezależnie od dopingu trybun, przed Celtics być może najtrudniejsze zadanie w tych play-offach. Podopieczni Mazzulli są piekielnie mocni zwłaszcza na skrzydłach, gdzie brylują Jaylen Brown i Jayson Tatum. „Wielka dwójka” z Bostonu powinna byś w stanie dotrzymać kroku Luce Donciciowi, a może nawet momentami wyłączyć go z gry, jednak pozostaje jeszcze Irving i jego skuteczność, która może okazać się decydującym czynnikiem o tytule mistrzowskim.
Celtics mają jednak nadzieję, a jej imię to Jrue Holiday. Rozgrywający Bostonu jest jednym z czołowych obrońców w całej NBA. Jeśli uda mu się raz czy dwa odebrać piłkę Irvingowi, wtedy Mavs będą musieli szukać innych opcji w ataku, a to woda na młyn dla Browna, Tatuma i spółki. Tylko że łatwiej powiedzieć niż zrobić.
WIELKA ZAPOWIEDŹ FINAŁU NBA: