Dzisiejsza noc na parkietach NBA obfitowała w emocje, ale nie tam, gdzie się ich spodziewano. Charlotte Hornets napędzili stracha LeBronowi i Los Angeles Lakers, Philadeplhia 76ers bez Embiida długo stawiała opór stawianym w roli faworyta Dallas Mavericks, a Los Angeles Clippers musieli się sporo napocić, aby wyrwać zwycięstwo z rąk osłabionej Atlanty Hawks. Największym indywidualnym popisem wieczoru było 41 punktów Milesa Bridgesa, co kilka godzin później powtórzył Brandon Ingram.
Los Angeles Lakers – Charlotte Hornets 124:118
- Zgodnie z oczekiwaniami Los Angeles Lakers odnieśli zwycięstwo w Spectrum Center, jednak sam mecz trzymał w napięciu dużo bardziej, niż liczyliby na to fani ekipy z LA. Goście nieźle weszli w mecz i dość szybko objęli prowadzenie. Po pierwszej kwarcie ich przewaga nad Charlotte Hornets wynosiła osiem punktów, a w kolejnych dwóch kwartach Lakers kontrolowali przebieg meczu. Ich przewaga w trzeciej kwarcie sięgnęła aż 21 punktów, ale gospodarze nie pozwolili zespołowi Darvina Hama na skuteczną ucieczkę i na każdą serię Lakers odpowiadali swoją. W efekcie przed Q4 Lakers prowadzili 14-oma punktami.
- Czwarta kwarta to popis gry Brandona Millera, który zdobył w niej 16 punktów i razem z Milesem Bridgesem sprawili, że kibice w Spectrum Center oglądali końcówkę meczu na stojąco. Hornets krok po kroku zbliżali się do pewnych wygranej Lakers. Na dwie minuty przed końcową syreną Miller oddał celny rzut za trzy i zmniejszył stratę do tylko czterech punktów. Wtedy do roboty wzięli się LeBron James i Anthony Davis. LeBron od razu odpowiedział akcją 2+1, a Davis na 30 sekund przed końcem zablokował rzut Milesa Bridgesa, który mógł zniwelować przewagę gości do jednego punktu. Potem AD trafił oba rzuty wolne i Lakers wygrali 124:118.
- Bridges (41) i Miller (33) zdobyli aż 74 ze 118 punktów Hornets. Numer dwa ubiegłorocznego draftu wyróżniał się też w obronie zaliczając cztery przechwyty ustanawiając najlepszy wynik w karierze. Był też jedynym, oprócz grającego siedem minut JT Thora, koszykarzem Hornets z dodatnim bilansem +/-. – Brandon jest bardzo utalentowany i ciężko pracuje na treningach. To naturalne, że z każdym dniem staje się lepszy. Myślę, że może sporo osiągnąć i daleko mu jeszcze do jego sufitu – powiedział trener Hornets Steve Clifford.
- Lakers będą mieli co przerabiać na treningach. Po wyjazdowych wygranych z Boston Celtics i New York Knicks można było założyć, że zespół Darvina Hama wrócił na właściwe tory. Jednak dzisiejszy mecz w Charlotte pokazuje, że daleko im do drużyny z mistrzowskimi aspiracjami. Spotkanie z tak osłabionymi Hornets powinno być dla LeBrona i spółki spacerkiem.
Dallas Mavericks – Philadelphia 76ers 118:102
- Philadelphia 76ers bez Joela Embiida byli bliscy sprawienia ogromnej niespodzianki. Gospodarze świetnie weszli w mecz i po pierwszej kwarcie prowadzili 33:26. Kolejne dwie kwarty to przede wszystkim solidna defensywna gra obu zespołów. Dallas Mavericks byli odrobinę lepsi, ale 76ers dotrzymywali kroku stawianym w roli faworytów przyjezdnym, po trzeciej kwarcie Mavs prowadzili 77:74. Jednak w czwartej kwarcie na parkiet wyszli tylko goście. W pierwszych czterech minutach Q4 koszykarze z Dallas rzucili 15 punktów, a gospodarze tylko trzy. Po tym ciosie 76ers trafili na deski. W pewnym momencie przewaga ekipy Jasona Kidda sięgnęła aż 22 punktów. Ostatecznie Mavs wygrali 118:102.
- Luka Doncic nie był dziś wiodącą postacią Mavericks. Zakończył mecz z 19 punktami, zdobywając osiem zbiórek i trzy asysty. Tak „słabo” nie zagrał od 14 listopada, kiedy w meczu z New Orleans Pelicans zdobył 16 oczek, dwie asysty i osiem strat. Po ofensywnej eksplozji Słoweńca z ostatnich kilku spotkań taki wynik może zaskakiwać, ale pod żadnym względem nie było to złe spotkanie w wykonaniu Doncicia. Prym przejęli Kyrie Irving (23/5/8) i Josh Green (20/6/4).
- W 76ers zawiódł Tyrese Maxey. Świeżo upieczony debiutant w meczu gwiazd rzucił dziś tylko 15 punktów trafiając tylko 6 z 16 rzutów z gry. Za to z bardzo dobrej strony pokazał się Tobias Harris (17/6/6), który rzucał na ponad 70 procentowej skuteczności.
Sacramento Kings – Cleveland Cavaliers 110:136
- Najciekawiej zapowiadające się spotkanie wieczoru okazało się być niemal najbardziej jednostronnym. Piąta drużyna Zachodu nie miała szans w starciu z trzecią siłą Wschodu. Rozpędzeni Cleveland Cavaliers nie pozostawili złudzeń Sacramento Kings. W całym meczu goście prowadzili łącznie przez 12 sekund. Spotkanie było popisem gry ofensywnej zespołu JB Bickerstaffa. Koszykarze z Cleveland rzucali na 58% skuteczności z gry, trafiając aż 23 z 41 (56,1%) oddanych rzutów zza łuku. Na wyróżnienie zasługuje też poszanowanie piłki. W całym meczu Cavs zanotowali tylko osiem strat. Kawalerzyści wygrali 14 z ostatnich 15 spotkań pokonując po drodze między innymi Milwaukee Bucks czy Los Angeles Clippers. Dziś awansowali na drugie miejsce w Konferencji Wschodniej i powoli wyrastają na najpoważniejszego rywala Boston Celtics.
- Po raz kolejny świetny mecz zagrał Donovan Mitchell, który z 29-oma punktami był liderem swojego zespołu. 22 oczka dorzucił Max Strus (6/10 za trzy), a Evan Mobley zakończył mecz z double-double (14 zbiórek, 11 punktów).
- Fantastyczny występ Sabonisa nie pomógł jego drużynie w nawiązaniu walki z gospodarzami. Litwin zdobył swoje 15 triple-double w tym sezonie notując 12 punktów, 19 zbiórek i 15 asyst. Zabrakło pomocy przede wszystkim drugiej gwiazdy Kings – De’Aarona Foxa. Amerykanin zagrał dużo poniżej swoich możliwości. Trafił tylko 8 z 20 rzutów z gry i zakończył mecz z 19 punktami, czterema zbiórkami i ledwie jedną asystą.
Los Angeles Clippers – Atlanta Hawks 149:144
- Jak to zwykle w meczach Atlanty Hawks bywa, było dużo emocji, dużo punktów i mało obrony. Po ostatnim thrillerze przeciwko Golden State Warriors, Jastrzębie zaserwowały kibicom zgromadzonym w State Farm Arena kolejną dawkę stresu i dobrej koszykówki. Tym razem jednak nie udało im się wygrać. W mecz lepiej weszli Los Angeles Clippers, którzy na początku drugiej kwarty prowadzili nawet 13-oma punktami. Jednak Hawks nie poddali się i za sprawą dwóch świetnych akcji Trae Younga w ostatnich sekundach pierwszej połowy gospodarze doprowadzili do remisu. Druga połowa to walka cios za cios, ale pod koniec czwartej kwarty Clippers wrzucili kolejny bieg i odjechali Hawks na dziewięć punktów, aby ostatecznie wygrać 149:144.
- Liderami Clippers byli Kawhi Leonard (36 punktów) i James Harden (30). The Claw skorzystał ze słabego krycia obrońców Hawks i trafił pięć z ośmiu rzutów zza łuku. Zdecydowana większość z nich była oddana w warunkach treningowych, bez obrońcy blokującego dostęp do kosza. Harden dorzucił jeszcze 10 asyst i osiem zbiórek. Duet Daniel Theis – Mason Plumlee całkiem nieźle zastąpił kontuzjowanego Ivicę Zubaca. Łącznie zanotowali 17 zbiórek i 17 punktów.
- Liderem Hawks był De’Andre Hunter. Obrońca zdobył 27 punktów trafiając aż 10 z 12 oddanych rzutów. Kolejne double-double w sezonie zaliczył Trae Young (25 punktów, 12 asyst). W składzie Jastrzębi wyraźnie brakowało kontuzjowanego Clinta Capelli. Być może ze Szwajcarem na parkiecie ekipa Quina Snydera odniosłaby dziś zwycięstwo.
Golden State Warriors – Brooklyn Nets 109:98
- Golden State Warriors i Brooklyn Nets to drużyny o podobnym potencjale. Oba zespoły przeplatają wygrane i przegrane spotkania i zajmują miejsca, które nie premiują udziałem w play-in. Można było się więc spodziewać wyrównanego spotkania i takie też oglądali fani zgromadzeni w Barclays Center. Pierwsza połowa to lepsza gra w wykonaniu gospodarzy. Nets prowadzili niemal przez cały czas, ale nie potrafili zbudować przewagi większej niż dziewięć punktów. W trzeciej kwarcie sprawa wyglądała podobnie, jednak pod koniec prym przejęli Warriors, którzy przed ostatnimi 12 minutami prowadzili pięcioma oczkami. Czwarta kwarta przebiegła pod kontrolą Wojowników. Jedynym graczem Nets, który stawiał opór był Royce O’Neal – zdobywca 15 z pierwszych 18 punktów gospodarzy w Q4. Ostatecznie zespół Steve’a Kerra wygrał 109:98.
- Jak można było się przyzwyczaić, Stephen Curry dźwiga Warriors na swoich trzydziestopięcioletnich barkach. Dziś rzucił 29 punktów, ale nie był osamotniony. Jonathan Kuminga dostarczył 28 oczek, a kolejne double-double dorzucił Brandin Podziemski (15 punktów, 11 zbiórek). Zaskakuje tylko skuteczność rzutów za 3 koszykarzy z San Francisco. Dziś trafili tylko cztery z 22 oddanych prób zza łuku, wszystkie trafione rzuty były autorstwa Curry’ego, który przekroczył barierę 3600 zdobytych trójek w NBA.
- W Nets zabrakło lidera. Aż sześciu graczy w czarnych strojach zdobyło dwucyfrową liczbę punktów, ale żaden z nich nie rzucił więcej niż 20 oczek. Najwięcej, czyli 18, zdobył Cam Thomas, ale 4/21 z gry? Nie, to nie statystyki Shaqa z pół-dystansu. Przynajmniej z linii rzucał lepiej niż Shaq, trafił 10 z 11 prób. U innych nie było wiele lepiej, Spencer Dinwiddie 3/12, Mikal Bridges 5/15, a Nets jako drużyna 34/89 (38%). Tak rzucając nie można wygrać meczu koszykówki.
Toronto Raptors – New Orleans Pelicans 100:138
- Mecz zaczął się po myśli Toronto Raptors, jednak ich szczęście trwało przez jakieś 30 sekund. Goście wygrali rzut sędziowski, Jakob Poeltl wykorzystał podanie Scottiego Barnesa i zdobył dwa punkty. Raptors objęli prowadzenie, które oddali po 12 sekundach i więcej nie odzyskali. New Orleans Pelicans grali świetnie i jeszcze w pierwszej kwarcie odskoczyli gościom na 20 punktów. Już po pierwszych 12 minutach było wiadomo, kto opuści Smoothie King Center w dobrych nastrojach. O ile druga kwarta mogła zwiastować, że Dinozaury chociaż spróbują postawić się Pelikanom, to druga połowa rozwiała jakiekolwiek wątpliwości. Pelicans prowadzili nawet 45 punktami, ostatecznie wygrywając 138:100.
- Najlepiej punktującym graczem Raptors był… Gradey Dick. Numer trzynaście tegorocznego draftu większość czasu spędza na krzesełkach wzdłuż linii bocznej boiska. Na parkiecie spędza średnio 13 minut na mecz, podczas których zdobywa około cztery punkty i jedną asystę. Dziś jednak już w pierwszej kwarcie trafił dwa rzuty za trzy i Darko Rajaković zdecydował się dać mu więcej czasu w i tak przegranym meczu. Debiutant zakończył spotkanie z 22 punktami.
- W Pelicans błyszczał przede wszystkim Brandon Ingram, zdobywca 41 punktów spędził na parkiecie niecałe pół godziny. Na szczególną pochwałę zasługuje jego skuteczność. Ingram trafił 16 z 21 rzutów z gry i 8 z 11 prób zza łuku. Z uwagi na dużą przewagę swojego zespołu Willie Green dał pograć swoim rezerwowym, jednak żaden z nich nie wyróżnił się w znaczący sposób, no może poza Najim Marshallem. Cztery z siedmiu strat Pelikanów były jego autorstwa.