Pięć meczów i sporo emocji do ostatnich minut. Czwartkowa noc w NBA przyniosła kolejne rozstrzygnięcia. New York Knicks po znakomitym występie Jalena Brunsona wygrali w stolicy Stanów Zjednoczonych. Rozpędzonych ostatnio Utah Jazz zatrzymali natomiast zawodnicy Oklahoma City Thunder, a cenne zwycięstwo mimo dużego osłabienia zaliczyli gracze Indiana Pacers. Swoje mecze wygrali także drużyny Chicago Bulls oraz Minnesota Timberwolves.
Jalen Brunson zdobył 20 ze swoich 41 punktów w czwartej kwarcie i poprowadził New York Knicks do zwycięstwa 113:109 nad Washington Wizards. Rozgrywający nowojorskiego zespołu do swojego dorobku dołożył osiem zbiórek i osiem asyst. Jego popisy w decydujących minutach spotkaniach pozwoliły Knicks odskoczyć rywalom w idealnym momencie. Brunson po prostu znajdował sposób na zdobywanie punktów. Trafił 11 z 13 rzutów wolnych. — To jest frustrujące, ale trzeba mu oddać, że jest trudnym graczem do obrony — mówił po meczu Wes Unsled Jr., czyli szkoleniowiec Wizards.
21 punktów dla Knicks zdobył Julius Randle, a 19 oczek dodał OG Anunoby, który jednak jest ostatnio bardzo eksploatowany przez trenera Toma Thibodeau. Tylko w tym tygodniu w trzech meczach rozegrał łącznie aż 130 minut. W czwartek niedostępny był Josh Hart, a to sprawiło, że Thibs odkurzył z ławki Evana Forniera, ale ten spudłował wszystkie cztery rzuty i ostatecznie spędził na parkiecie tylko sześć minut.
Nowojorska drużyna może pochwalić się bilansem 8-2 w 10 spotkaniach z Anunobym w składzie. W sobotę we własnej hali zmierzą się z Toronto Raptors, a więc dla Anunoby’ego będzie to okazja do starcia ze swoim byłym zespołem. Do Nowego Jorku po raz pierwszy od czasu transferu przyjadą również RJ Barrett oraz Immanuel Quickley.
Dla przegranych najwięcej punktów zdobył Jordan Poole, który zakończył spotkanie z dorobkiem 24 oczek. Udane zawody rozegrał Marvin Bagley III, którego Wizards dopiero co sprowadzili z Detroit. Wskoczył on do pierwszej piątki i po raz pierwszy zagrał dla stołecznej drużyny w roli startera, zapisując na konto 20 punktów oraz 11 zbiórek.
Wygrana z Toronto Raptors, ale też kolejny uraz Zacha LaVine’a.Chicago Bulls ograli 116:110 drużynę Raptors, przerywając tym samym serie czterech kolejnych porażek. Po 24 punkty dla zwycięzców zdobyli Nikola Vucević oraz DeMar DeRozan, a jedno oczko mniej na koncie miał Coby White.
Bulls zdominowali grę w pomalowanym, zdobywając stamtąd aż 74 punkty przy 50 ze strony rywali. — Wiedziałem, że mam lekką przewagę wzrostu i starałem się to po prostu wykorzystać — mówił po meczu Vucević, który trafił 12 z 17 rzutów z gry. Reprezentant Czarnogóry zebrał też 14 piłek oraz rozdał siedem asyst.
Tylko osiem punktów zdobył za to LaVine, który na początku drugiej połowy podkręcił prawą kostkę i musiał udać się do szatni. Potem wrócił jeszcze do gry, ale w czwartej kwarcie rozegrał zaledwie dwie minuty. Skrzydłowy na początku stycznia wrócił do grania po 17 meczach absencji spowodowanej problemami z prawą stopą.
Po stronie przegranych najlepiej zaprezentował się Scottie Barnes (31 punktów), któremu zabrakło jednego punktu do najlepszego w karierze wyniku. Raptors w tym sezonie mają spore problemy ze spotkaniami rozgrywanymi dzień po dniu. Z ośmiu takich meczów wygrali tylko dwa. Tym razem przeszkodziła im znów słabiutka skuteczność rzutów za trzy. Kanadyjski zespół spudłował pierwszych dziewięć rzutów z dystansu w meczu, a ostatecznie gracze Raptors trafili tylko 10 z 38 prób.
Dzień po transferze do Toronto w barwach Raptors zadebiutował Bruce Brown, który zapisał na konto 15 punktów. — Nie znałem jeszcze zagrywek. Starałem się po prostu być w odpowiednim miejscu — stwierdził po meczu. Trener Darko Rajaković nie skorzystał z dwóch innych graczy, którzy trafili do Raptors w transferze Pascala Siakama. Cały mecz z pozycji ławki rezerwowych obejrzeli więc Jordan Nwora oraz Kira Lewis Jr.
Na sześciu zatrzymała się seria zwycięstw Utah Jazz, którzy w czwartek nie dali rady w starciu z Oklahoma City Thunder i przegrali 129:134. Kolejny świetny mecz rozegrał Jalen Williams. Młody skrzydłowy OKC zapisał na konto 27 punktów, trafiając 11 z 14 rzutów (w tym cztery trójki). To jego trzeci mecz z rzędu, w którym zdobywa co najmniej 25 punktów.
Najlepszym strzelcem zwycięskiej drużyny z dorobkiem 31 oczek był jednak Shai Gilgeous-Alexander. Jego dorobek wyrównał Collin Sexton, ale było to za mało na Thunder. Jazz nie dali rady wygrać dziesiątego kolejnego meczu przed własną publicznością.
Ważną rolę w końcówce odegrał Chet Holmgren, który najpierw zablokował próbę wsadu Walkera Kesslera, a następnie przypieczętował zwycięstwo Thunder na linii rzutów wolnych. Świetnego wsparcia drużynie z Oklahomy udzielił debiutant Cason Wallace, który zdobył 16 punktów, ustanawiając tym samym nowy rekord kariery. Trafił on cztery trójki. Thunder jak zwykle świetnie radzili sobie w kontratakach, zdobywając w ten sposób 29 oczek.
Po trzech kwartach wydawało się, że Memphis Grizzlies mają szansę na efektowne zwycięstwo z najlepszym zespołem w konferencji. Minnesota Timberwolves przebudzili się jednak w czwartej odsłonie, którą wygrali 37:17, a cały mecz 118:103. To czwarta kolejna wygrana Wilków, którzy tym samym umocnili się na pierwszej pozycji w tabeli Zachodu.
Trwa wiec sezon świetnych wyników drużyny z Minneapolis, którzy na półmetku sezonu mają bilans 30-11 i są na drodze do 60 zwycięstw. To byłby nowy rekord klubu, gdyż jak do tej pory Wilki najlepszy bilans osiągnęły w sezonie 2003-04, wygrywając wtedy 58 meczów. Był to zresztą jedyny sezon w ich historii, gdy udało im się przejść przez pierwszą rundę fazy play-off.
Po stronie Grizzlies znakomicie zaprezentował się Jaren Jackson Jr. Podkoszowy zdobył 36 punktów, ale problemy kadrowe Memphis znów dały o sobie znać. Trener Taylor Jenkins ósmy raz w tym miesiącu wystawił inną wyjściową piątkę. Grizzlies rozegrali jak dotychczas w styczniu dziewięć meczów. — Czasem nam się uda, a czasem trochę nam zabraknie — stwierdził po porażce szkoleniowiec Memphis.
Pogłębia się kryzys Sacramento Kings. Podopieczni trenera Mike’a Browna przegrali czwarte kolejne spotkanie. Tym razem nie dali rady w starciu z Indiana Pacers, przegrywając 121:126. To tym bardziej bolesna porażka, że Pacers zagrali w mocno okrojonym składzie. Wciąż kontuzjowany jest Tyrese Haliburton, a do tego pauzują także Aaron Nesmith i Andrew Nembhard. Co więcej, już w pierwszej kwarcie z powodu uderzenia w głowę parkiet opuścił Isaiah Jackson. Dodatkowo z drużyny odeszli Jordan Nwora oraz Bruce Brown, a pozyskany w ich miejsce Pascal Siakam na debiut musi jeszcze poczekać.
Mimo takich osłabień Pacers znów znaleźli sposób na zwycięstwo. Z ostatnich 13 spotkań wygrali 10. W czwartek świetnie przewodził im T.J. McConnell, który do 10 asyst dodał 20 punktów. Najlepszym strzelcem ekipy z Indianapolis był Bennedict Mathurin, który zakończył spotkanie z dorobkiem 25 punktów.
Na nic zdał się znakomity występ Kevina Huertera, który zapisał na konto rekordowe w karierze 31 oczek, trafiając siedem z 12 trójek. Trzecie kolejne triple-double w postaci 21 punktów, 11 zbiórek i 10 asyst zaliczył Domantas Sabonis, lecz Królowie nie są w stanie się przełamać. — Wiem, że możemy być lepszym zespołem w defensywie. Wszystko musi zaczynać się tam. Jakoś znajdziemy sposób na zdobywanie punktów, ale musimy znaleźć sposób na spowolnienie rywali — mówił po meczu trener Brown.
Kings warto przynajmniej pochwalić za to, że walczyli do końca. Na nieco ponad dwie minuty przed końcem Pacers mieli 16 punktów przewagi, ale gospodarze nie złożyli broni i mieli jeszcze szansę na doprowadzenie do remisu, ale w ostatnich sekundach najpierw trójkę spudłował De’Aaron Fox, a potem dwa rzuty wolne przestrzelił Malik Monk. Była to zresztą trudna noc dla Kings na linii rzutów wolnych (18/32).