Jason Terry ma swoje zdanie na temat Golden State Warriors. Podkreśla, że drużyny wzmocnionej przez Kevina Duranta nie możemy jeszcze nazwać „super-zespołem”. Przed Steve Kerrem i jego gwiazdozbiorem sporo pracy nad zbudowaniem prawdziwego kolektywu.
Mistrz z Dallas Mavericks pozostaje bardzo ostrożny w ocenie szans Golden State Warriors. Jason Terry w 2011 pomógł Mavs pokonać wielką trójkę z Miami, która przecież miała zdominować ligę na wiele kolejnych lat. Tamte doświadczenia nauczyły go, aby nie koronować zespołu, któremu przyjdzie dopiero odkrywać tajemnice wspólnej gry. Na razie „super-zespół” to tylko nazwa, którą zaczęliśmy się posługiwać.
– Wcześniej także były takie drużyny – z dwoma, trzema gwiazdami i nikt nie nazywał ich super-zespołami – mówi Terry. – Moim zdaniem bardziej chodzi o styl, w jakim grają. Dla mnie super-zespołem jest San Antonio Spurs. Wygrali pięć mistrzostw mając w składzie Parkera, Ginobiliego i Duncana. Mimo to otoczenie nie nazywa ich z taką swobodą super-zespołem – dodaje weteran, przedstawiając interesujący punkt widzenia.
– Fakt, że mają znakomitych indywidualistów nie czyni ich [Warriors] super-zespołem – kontynuuje. – Moim zdaniem bardziej liczy się to, co zdołają razem osiągnąć i czy faktycznie im się to uda? Dopiero się okaże, dlatego na razie nie chcę ich nazywać super-zespołem. Nie zmienia to faktu, że mają w składzie dwóch MVP i wiele wskazuje na to, że staną się znakomitą drużyną.
Niektórzy przewidując rozgrywki 2016/2017 piszą żartobliwie, że Warriors będą tak wybitnym zespołem, że wygrają 83 mecze sezonu regularnego. Terry porusza kluczową kwestię – Stephen Curry, Klay Thompson, Kevin Durant i Draymond Green to znakomici indywidualiści, ale o mistrzostwo muszą walczyć jako zespół. Znalezienie pomostu dla ich gry jest niezwykle trudnym zadaniem, a znając Steve’a Kerra, nie będzie chciał niczego pozostawić przypadkowi.
fot. Keith Allison, Creative Commons
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET