U progu kolejny sezon NBA a my ponownie wracamy do sprawy Ja Moranta, który ukarany został wielomeczowym zawieszeniem za swoje zachowanie sprzed wielu miesięcy. Jak informuje ESPN, całej sytuacji prawdopodobnie nie byłoby, gdyby nie zachowanie ojca zawodnika, który dał poznać się w klubie z mocno negatywnej strony.
Wiele miesięcy temu media obiegła informacja, jakoby Ja Morant miał zaatakować nastolatka (Joshua Holloway’a) podczas meczu tzw. pick-up basketball w jego posiadłości. Cała sytuacja zakończyła się wymianą pozwów, która postawiła rozgrywającego Memphis Grizzlies w nie najlepszym świetle. Sprawy pogorszyła również afera z nocnym klubem i bronią, którą 23-latek chwalił się w swoich mediach społecznościowych.
Wraz z wypłynięciem na światło dzienne problemów Kevina Portera Jr oraz powrocie do ligi Milesa Bridgesa sprawa Moranta ucichła. 12 lipca sąd z Tennessee wydał postanowienie o zawieszeniu sprawy, które trwa dotąd. Zawodnikowi nie postawiono dotychczas żadnych zarzutów karnych, a strony wciąż czekają na dalszy obrót spraw.
Na kilka dni przed rozpoczęciem nowego sezonu NBA kwestia Moranta powróciła za sprawą doniesień ESPN sugerujących jakoby odpowiedzialnym za zachowanie Ja był jego ojciec Tee. – Tee był główną siłą napędową wszystkiego, co się wydarzyło – miało przyznać jedno ze źródeł portalu z wewnątrz klubu. – Nigdy nie trafił do NBA, wybór Ja w drafcie był jego szansa, by żyć tak, jakby był supergwiazdą NBA. To on był problemem od samego początku.
Tee przeprowadził się do Memphis tydzień po tym, jak jego syn został wybrany w drafcie. Od tego czasu zaczął wieść rozrzutne życie, wielokrotnie organizując w swojej posiadłości imprezy dla VIP-ów. Czuł się niczym celebryta. Znany ze swojego „niewyparzonego” języka” często angażował się nie tylko w decyzje swojego syna, ale również liczne konflikty, w tym z Shannonem Sharpem.
Morant otrzymał od NBA 25-meczowe zawieszenie na starcie rozgrywek. Mimo tego będzie mógł podróżować wraz z drużyną i uczestniczyć w treningach.