Do rozpoczęcia campów przygotowawczych do nowego sezonu NBA pozostały niespełna dwa miesiące. Charlotte Hornets, już pod nowymi rządami, jedno z ostatnich miejsc w składzie zapełnili właśnie zadaniowcem, który na papierze doskonale pasuje do drużyny.
Po wyborze Brandona Millera z drugim numerem draftu off-season w wykonaniu Charlotte Hornets zwolnił. Zespół podpisał co prawda nową umowę z LaMelo Ballem i wyszedł z twarzą ze skandalu z Milesem Bridgesem w roli głównej, jednak Szerszenie nadal nie wypełniły prawdopodobnie najważniejszego zadania drugiej połowy tego lata. Rozmowy z niedocenianym często PJ Washingtonem nie przebiegają po myśli klubu i niewiele wskazuje na to, aby miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Od tygodnia z obozu zawodnika nie dobiegają do nas żadne nowe informacje. Z końcem lipca Marc Stein donosił, że zastrzeżony wolny agent jest daleki od podpisania kontraktu, lub chociażby asygnaty oferty kwalifikującej.
Strata Washingtona, który nie spieszy się ponoć z decyzją o swojej przyszłości, będzie sporym ciosem dla defensywy ekipy z Karoliny Północnej. Aby już teraz zbilansować drużynę Hornets zatrudnili na jedno z ostatnich miejsc w składzie wolnego agenta Franka Ntilikinę, który znany jest ze swojego wkładu w grę drużyny po bronionej stronie parkietu. Zawodnik podpisał z zespołem roczną umowę.
Francuz dwa ostatnie sezony spędził w barwach Dallas Mavericks, gdzie odbudował swoją wartość w NBA. 25-latek od początku kariery za oceanem uważany był za solidnego obrońcę, jednak przez 4 sezony gry w barwach New York Knicks jego rola w ofensywie skupiała się głównie na grze na piłce. W Mavericks zawodnik zyskał reputację zmiennika i tzw. glue guy’a, który w kilkanaście minut na mecz może dać drużynie wiele jakości.
Na przestrzeni 6-letniej kariery za oceanem zawodnik notuje średnio 4,8 punktu w 17,1 minut na mecz.