To był dla Boston Celtics mecz ostatniej szansy, bo przecież z 0-3 nikt jeszcze w historii NBA nie wrócił. Miami Heat nie pozwolili jednak na to, by Celtowie poczuli, że mogą w tej serii nawiązać z nimi rywalizację. Spotkanie rozstrzygnięte było tak naprawdę już po trzech kwartach, a Heat zafundowali swoim fanom niezapomniane przeżycie, rozszarpując bezradnego rywala i wygrywając aż 128:102! Tym samym są już tylko o jedno zwycięstwo od powrotu do wielkiego finału.
Miami Heat – Boston Celtics 128:102 (3:0 w serii)
- Przed spotkaniem okazało się, że Boston Celtics będą zmieniać skład osobowy pierwszej piątki. W miejsce Roberta Williamsa III wskoczył Derrick White, czego można było się spodziewać po dwóch pierwszych meczach tej serii. Goście całkiem nieźle zresztą zaczęli niedzielne spotkanie i wydawało się, że przebudził się przede wszystkim Jaylen Brown, który w pierwszych minutach pierwszej kwarty trafiał rzut za rzutem. Był to jednak łabędzi śpiew bostońskiej drużyny.
- Miami Heat już w pierwszej kwarcie zaczęli bowiem budować sobie przewagę, wykorzystując błędy Celtics. Co więcej, gospodarze odskoczyli Celtom nawet wtedy, gdy na początku drugiej kwarty odpoczywał Jimmy Butler. Znakomicie spisywali się rezerwowi, a już w drugiej kwarcie zaczęła się kanonada Heat na dystansie. Bostończycy nie mieli żadnej odpowiedzi na kolejne trafienia Miami, a w pewnym momencie Heat prowadzili już nawet 22 punktami przewagi.
- Znakomicie w pierwszej połowie spisywał się też Bam Adebayo, który zaliczył kilka bardzo efektownych akcji i w zasadzie po raz kolejny zdominował grę w strefie podkoszowej. Heat na przerwę schodzili więc z prowadzeniem 61 do 46 i w teorii fani Celtics mogli mieć jeszcze nadzieje na powrót. W praktyce ich drużyna spisała się jednak fatalnie w najważniejszej kwarcie całego sezonu, podczas gdy Heat kontynuowali marsz w stronę niezwykle pewnego zwycięstwa.
- Dość powiedzieć, że w 12 minut po zmianie stron Bostończycy zdobyli tylko 17 punktów, mając ogromne problemy w ataku, ale i w obronie. Heat w pierwszej połowie złapali rytm na dystansie, a w trzeciej odsłonie dokończyli dzieła zniszczenia. Ich przewaga po trzech kwartach urosła aż do 30 oczek i nikt w Miami nie miał już wątpliwości, że to Heat wygrają to spotkanie, dzięki czemu będą o krok od powrotu do wielkiego finału po trzech latach.
- Tylko 16 punktów zdobył Butler, który pod względem punktowym zaliczył swój najgorszy mecz w tegorocznej fazie play-off NBA. Ale to nic, bo punktować nie musiał. Swój najlepszy w karierze wynik uzyskał znakomity Gabe Vincent, zdobywając najwięcej w zespole 29 punktów (11-14 z gry, 6-9 za trzy). 22 oczka dołożył Duncan Robinson, 18 punktów dał też z ławki Caleb Martin, a łącznie sześciu graczy gospodarzy zdobyło 10 lub więcej punktów.
- Po stronie Celtics znów fatalnie spisali się liderzy. Jayson Tatum w drodze po 14 punktów spudłował 12 z 18 rzutów, a Brown zdobył tylko 12 oczek, pudłując 11 z 17 prób, w tym wszystkie siedem trójek. Tatum, Brown oraz Marcus Smart trafili razem tylko jedną z 17 prób na dystansie. Koszmarny występ z ławki zaliczył najlepszy rezerwowy sezonu zasadniczego. Malcolm Brogdon w 18 minut gry nie zdobył ani jednego punktu, pudłując wszystkie sześć rzutów z gry.
- Heat jako drużyna trafili aż 19 z 35 trójek, przy czym najwięcej zniszczenia zasiali Vicent (sześć trafień), Robinson (pięć) oraz Martin (cztery). Gospodarze popełnili zaledwie dziewięć strat w całym spotkaniu. Co ciekawe, Celtics mieli aż 20 zbiórek w ataku więcej! Wynikało to jednak głównie z tego, że po rzutach Heat z reguły nie było czego zbierać. Mecz numer cztery tej serii we wtorek. Dla Heat będzie to pierwsza szansa na awans do finału.
- Odpowiedzialność za taki wynik Celtics po starciu wziął na siebie trener Joe Mazzulla. – Nie przygotowałem ich odpowiednio do gry. To moja wina – stwierdził szkoleniowiec bostońskiej drużyny. Przyznał też, że Celtics stracili swoją tożsamość i jego zadaniem jest ją ponownie odnaleźć. Mazzulla nie potrafił jednak wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Heat w niedzielę zostali tymczasem pierwszą w historii playoffs drużyną rozstawioną z ósmym numerem, która wygrała mecz różnicą co najmniej 25 punktów.
***