Philadelphia 76ers mieli tej nocy sporo problemów, ale ostatecznie udało im się doprowadzić do stanu 3-0 w serii przeciwko Brooklyn Nets. Od końcówki trzeciej kwarty Szóstki musiały radzić sobie bez Jamesa Hardena, który został wyrzucony z parkietu za niesportowy faul. W końcówce ciężar gry wziął jednak na siebie Tyrese Maxey, który był kluczem do zwycięstwa Philly. Golden State Warriors pomimo gry bez Draymonda Greena zdołali pokonać Sacramento Kings i zmniejszą stratę w serii. Liderem Wojowników był tej nocy Stephen Curry, który zdobył 36 punktów.
Brooklyn Nets – Philadelphia 76ers 97:102 (0-3)
- Po dwóch zwycięstwach Philadelphia 76ers przed własną publicznością rywalizacja przenosi się do Nowego Jorku. Sixers w dalszym ciągu zachowali status faworyta, ale waleczni Brooklyn Nets nie zamierzają kończyć swojej przygody w play-offach na zaledwie czterech spotkaniach.
- Na kontrowersje nie musieliśmy długo czekać. Już w trzeciej minucie gry upadający na parkiet Joel Embiid kopnął klaskającego Nicolasa Claxtona, który po wykończonej akcji chciał przejść ponad środkowym Szóstek w stylu Allena Iversona. Kameruńczyk nie wytrzymał i skierował swoją nogę w kierunku krocza zawodnika Nets. Po długiej analizie całej sytuacji sędziowie zdecydowali się na ukaranie Claxtona przewinieniem technicznym (za przejście ponad Joelem), z kolei Embiidowi został odgwizdany faul niesportowy pierwszego stopnia, co nie spodobało się oczekującym wyrzucenia z parkietu sympatykom Nets.
- Rozpędzeni gospodarze prezentowali się świetnie i lepiej weszli w mecz. Ich grę napędzali przede wszystkim wspomniany Claxton i Mikal Bridges. Na ratunek Philly przybył jednak Tyrese Maxey, który błyszczał skutecznością i urzymywał swój zespół w grze (26:25). W międzyczasie Nets w dalszym ciągu próbowali sprowokować Embiida do kolejnego wybryku, który sprawiłby, że środkowy musiałby opuścić parkiet. Sixers wykorzystali dobrą dyspozycję zmienników, która pozwoliła im zamknąć kwartę serią 7:0 i prowadzeniem 32:28.
- W drugiej odsłonie za zdobywanie punktów wziął się również James Harden. Kilka ważny trafień dołożył też De’Anthony Melton, a po trójce Maxey’ego Jacque Vaughn musiał poprosić o przerwę na żądanie (40:51). Ta nie odmieniła jednak znacząco obrazu gry, a przyjezdni w dalszym ciągu utrzymywali się na względnie bezpiecznym prowadzeniu (47:58). Co ciekawe, na niespełna dwie minuty przed przerwą Embiid miał na swoim koncie zaledwie 3 punkty, choć ostatecznie pierwszą połowę skończył z dorobkiem 7 „oczek”.
- Nets rozpoczęli trzecią „ćwiartkę” z wysokiego „C” od serii 14:2 głównie dzięki trafieniom Mikala Bridgesa i odzyskali tym samym prowadzenie (61:60). Szóstki szukały odpowiedzi, ale Joel Embiid nie radził sobie najlepiej po żadnej ze stron parkietu. Kameruńczyk i jego partnerzy popełniali sporo błędów, często brakowało im też pomysłu na rozegranie akcji, co poskutkowało przegraną w trzeciej kwarcie 18:35. Brooklyn prowadził wówczas 82:76.
- W międzyczasie doszło do kluczowego, choć zaskakującego momentu. Na 13,6 sekundy przed końcem trzeciej odsłony sędziowie odgwizdali ofensywny faul na Jamesie Hardenie, który nie mógł uwierzyć w gwizdek. To nie był jednak koniec problemów obrońcy. Po analizie wideo arbitrzy zdecydowali się wyrzucić zawodnika z gry i do końca meczu Sixers musieli radzić sobie bez swojej gwiazdy.
- Philly zaczął palić się grunt pod nogami, ale z pewnością pomogło im wyrzucenie z parkietu Claxtona, któremu odgwizdano drugie przewinienie techniczne (za słowa w kierunku środkowego 76ers po udanym wsadzie). Wielokrotnie podwajany Embiid nie był w stanie wziąć całego ciężaru gry na siebie, ale skutecznie wspierali go partnerzy (92:91). Kiedy Nets mieli szansę odskoczyć, na wysokości zadania stanął Tyrese Maxey, który zdobył 10 kolejnych punktów Sixers. W kluczowym momencie (97:99) przy 8,1 sekundy na zegarze fantastycznym blokiem popisał się z kolei Embiid, co przybliżyło Szóstki do zwycięstwa.
- Chwilę później P.J. Tucker wykorzystał jeden z dwóch rzutów osobistych, przez co Nets wciąż byli w grze. Ich wznowienie zza linii bocznej nie mogło być jednak gorsze. Brak komunikacji sprawił, że piłkę bez większych problemów przejął De’Anthony Melton, który po samotnym kontrataku ustalił wynik meczu.
- Szalejący w końcówce Tyrese Maxey zdobył ostatecznie 25 punktów (5/8 za trzy). Mający problemy z odnalezieniem swojego rytmu Joel Embiid odnotował double-double w postaci 14 punktów i 10 zbiórek (pięć strat). James Harden przed wyrzuceniem z parkietu dołożył 21 „oczek”, pięć zbiórek i cztery asysty, z kolei Tobias Harris dorzucił 15 punktów i siedem zbiórek.
- Po stronie nets wyróżniał się przede wszystkim Mikal Bridges, autor 26 punktów, sześciu zbiórek i pięciu asyst. Nic Claxton – przed wyrzuceniem z gry – zdobył 18 punktów i miał ostatecznie najlepszy wskaźnik +/- w całym zespole (+13). Spencer Dinwiddie do 20 „oczek” dołożył jeszcze siedem asyst i dwa przechwyty.
Golden State Warriors – Sacramento Kings 114:97 (1-2)
- Golden State Warriors musieli radzić sobie bez zawieszonego Draymonda Greena, przez co mecz w wyjściowej piątce rozpoczął Jordan Poole. Sacramento Kings pomimo początkowych obaw uwzględnili ostatecznie Domantasa Sabonisa w składzie, a każdy kontakt z piłką Litwina spotykał się z gwizdami sympatyków GSW.
- Intensywność gry obu zespołów – wzorem dwóch pierwszych meczów – stała na bardzo wysokim poziomie. Na prowadzeniu utrzymywali się jednak Wojownicy (17:10), którzy wykorzystywali część swoich okazji zza łuku (3/6), podczas gdy przyjezdni nie mogli odnaleźć drogi do kosza z dystansu (0/4) i z linii rzutów wolnych (0/2). Po chwili Kings wrócili do gry, ale końcówka pierwszej kwarty znów należała do Warriors (29:20).
- Po powrocie na parkiet obie strony w dalszym ciągu miały poważne problemy ze skutecznością. Lepiej w grze odnajdowali się jednak Warriors, a dobrze dysponowany był Stephen Curry. To właśnie jego trójka – po ofensywnej zbiórce Kevona Looney’a, który do przerwy miał na swoim koncie łącznie 12 zebranych piłek – pozwoliła GSW na objęcie największego tej nocy prowadzenia przed przerwą (53:41).
- W trzeciej kwarcie wydawało się już, że Warriors mogą na dobre odskoczyć z wynikiem. Świetną dyspozycję kontynuował Curry, którego wspierali m.in. Klay Thompson czy rezerwowy Moses Moody. Po akcji 2+1 Stepha przewaga gospodarzy wzrosła do 18 „oczek” (82:64). Kings napędzani całą noc przez De’Aarona Foxa odpowiedzieli jednak wówczas serią 8:2, dzięki której przed ostatnią częścią mieli szansę na nawiązanie kontaktu z rywalem.
- Warriors nie zamierzali jednak pozwolić rywalowi na zniwelowanie straty. Kiepska organizacja gry Kings przy świetnej dyspozycji Wojowników sprawiła, że podopieczni Steve’a Kerra znów odskoczyli z wynikiem (95:77). Przyjezdni z Sacramento nie byli już w stanie zagrozić tej nocy GSW.
- Warriors do pierwszego zwycięstwa w tej serii poprowadził przede wszystkim Stephen Curry, autor 36 punktów i sześciu zbiórek (6/12 zza łuku). Andrew Wiggins dołożył 20 „oczek” i siedem zbiórek. Niesamowicie dysponowany na tablicach był Kevon Looney, który zebrał aż 20 piłek, z czego 9 w ofensywie.
- Po stronie Kings double-double odnotowali De’Aaron Fox (26 punktów, 10 zbiórek, 9 asyst) oraz Domantas Sabonis (15 punktów, 16 zbiórek). Harrison Barnes dorzucił 17 „oczek”, z kolei Kevin Huerter 13 (1/6 za trzy).
Los Angeles Clippers – Phoenix Suns 124:129 (1-2)
- Jeszcze przed początkiem spotkania sympatycy Los Angeles Clippers musieli pogodzić się z poważną stratą. Do kontuzjowanego Paula George’a dołączył Kawhi Leonard, który miał nabawić się urazu prawego kolana w pierwszym meczu, przez co w drugim grał w bolączkach. Występ skrzydłowego LAC w czwartym meczu stoi pod znakiem zapytania.
- W mecz lepiej weszli zawodnicy Phoenix Suns, którzy szybko objęli prowadzenie i rozpoczęli proces powiększania przewagi (6:12). Gospodarze zdołali jednak pokrzyżować ich plany, a trójki Russella Westbrooka i Normana Powella oraz punkty Erica Gordona pozwoliły Clippers na odzyskanie prowadzenia (20:14). Wspomniany Powell i Devin Booker urządzili sobie pojedynek strzelecki, który doprowadził ostatecznie do remisu na koniec pierwszej odsłony (27:27).
- Dwójka ta kontynuowała swój pojedynek w drugiej odsłonie. Najpierw brylował Booker, który ze wsparciem Kevina Duranta i Chrisa Paula wyprowadził Słońca na ośmiopunktowe prowadzenie (42:50). Wyższy bieg wrzucił wówczas jednak Powell, który zdobył dziewięć kolejnych „oczek” Clippers i zmniejszył ich stratę, dzięki czemu Phoenix na przerwę schodzili z nieco skromniejszą zaliczką (51:54).
- Po powrocie na parkiet nieobecnosć Kawhia Leonarda była zdecydowanie bardziej widoczna. Oprócz Powella gospodarzom brakowało drugiej równie skutecznej opcji w ofensywie. Po drugiej stronie w zdobywanie punktów zaangażowali się Deandre Ayton oraz Torrey Craig i przewaga Suns znów wzrosła (68:81).
- Westbrook wrzucił w końcu wyższy bieg i po nieco gorszym ofensywnie początku (3/11 z gry) trafił pięć swoich kolejnych rzutów z rzędu (78:85). To w połączeniu z przebłyskiem Bonesa Hylanda utrzymywało LAC w grze. Po lepszym fragmencie Suns seria 7:0 Clippers w czwartej kwarcie zakończona trójką Terance Manna sprawiła, że przewaga Phoenix stopniała do sześciu „oczek” (99:105).
- Clippers nabierali rozpędu i wykorzystywali nadażające się okazje. Po dwóch niewykorzystanych osobistych przez Aytona piłkę zebrał Westbrook, po czym został natychmiastowo faulowany. Rozgrywający wykorzystał dwie próby i zmniejszył stratę gospodarzy do zaledwie trzech punktów na 1:44 przed końcową syreną (116:119).
- Suns zachowali jednak zimną krew. Najpierw zza łuku trafił Craig, a następnie Booker skutecznie wyegzekwował akcję 2+1. Chwilę później Norman Powell odpowiedział co prawda zagraniem 3+1, ale po dwóch pudłach z linii Chrisa Paula za trzy pomylił się Hyland (120:125). To w dużej mierze przesądziło o losach spotkania.
- Suns zwycięstwo zawdzięczają wybitnej postawie Devina Bookera, który minionej nocy w Mieście Aniołów rzucił 45 punktów (18/29 z gry; do tego 7 zbiórek). Kevin Durant dołożył 28 „oczek”, sześć zbiórek i pięć asyst (11/11 z linii). Deandre Ayton odnotował podwójną zdobycz w postaci 12 punktów i 11 zbiórek.
- Norman Powell napędzał ofensywę Clippers i zdobył ostatecznie 42 punkty (rekord kariery w play-offach). Świetnie wypadł też Russell Westbrook, który był bliski zdobycia triple-double (30 punktów, 11 asyst, 8 zbiórek; 11/23 z gry). Wchodzący z ławki Bones Hyland dołożył 20 „oczek”.