Minionej nocy na parkietach NBA mogliśmy podziwiać jedynie sześć zespołów. W pierwszym ze spotkań Miami Heat ograli Los Angeles Clippers, a bohaterami zostali Bam Adebayo i Jimmy Butler. Zwycięstwo odnieśli również San Antonio Spurs, którzy ograli Houston Rockets i zakończyli tym samym niechlubną serię jedenastu porażek z rzędu. Na koniec zmagań Portland Trail Blazers w szalonych okolicznościach przegrali z Denver Nuggets. Rzut na zwycięstwo na 0,9 sekundy przed końcem trafił Jamal Murray.
Miami Heat – Los Angeles Clippers 115:110
- Dla Paula George’a był to trzeci mecz w barwach Los Angeles Clippers po powrocie do zdrowia. Poprzedni – przeciwko Orlando Magic – nie należał jednak do udanych (11 punktów, 3/12 z gry), wobec czego starcie z Miami Heat było dla niego szansą na zmazanie tej plamy. Zgodnie z zapowiedziami zabrakło natomiast Kawhia Leonarda, którego występy są jeszcze ograniczane.
- Mecz lepiej rozpoczęli przyjezdni, którzy po stosunkowo wyrównanym początku zaliczyli skromną serię punktową. Ta pozwoliła im zamknąć pierwszą „ćwiartkę” z przewagą ośmiu „oczek”. W drugiej dużo lepiej prezentowali się już Heat. Kluczową rolę odgrywał Caleb Martin, który do przerwy miał na koncie 16 punktów (4/5 w trójkach) i miał tym samym walny wpływ na zwycięstwo 36:26 w drugiej odsłonie. Clippers pomimo dobrej skuteczności za trzy (9/18, 50%) schodzili na przerwę z 2-punktowym deficytem.
- Po powrocie na parkiet przyjezdni kontynuowali swój festiwal strzelecki zza łuku, ale nie byli w stanie wykorzystać tego faktu w pełni. Wynik stale oscylował w granicach remisu, a spora w tym zasługa Bama Adebayo, który prezentował się świetnie. Pod koniec trzeciej odsłony Clippers mieli szansę odskoczyć, bo przy wyniku 80:84 na ich korzyść gospodarze zepsuli trzy ataki z rzędu. Równie nieskuteczni byli jednak LAC, przez co ich przewaga jedynie zmalała (84:87).
- Wymiana ciosów w czwartej kwarcie trwała w najlepsze. Na 4:20 przed końcową syreną ważną trójkę trafił Tyler Herro, który dał Heat ich największe prowadzenie w tym meczu (107:100). Chwilę później podwyższyć je mógł Max Strus, ale spudłował zza łuku, co konsekwentnie – również trafieniem za trzy – wykorzystał Reggie Jackson. Sprawy w swoje ręce wziął jednak Jimmy Butler i po dwóch kolejnych trafieniach Miami znaleźli się w uprzywilejowanej pozycji (111:103).
- W końcówce nie brakowało jednak emocji. Paul George w pojedynkę zmniejszył stratę LAC do trzech „oczek” (111:108) i zwycięstwo było jeszcze w zasięgu gości. Znów na wysokości zadania stanął Butler, który najpierw trafił, potem wywalczył sporną piłkę przy linii bocznej, a następnie pewnie wyegzekwował dwa rzuty osobiste, które przesądziły o losach pojedynku.
- Kluczem do zwycięstwa Heat była m.in. postawa Bama Adebayo, który skompletował ostatecznie double-double w postaci 31 punktów i 10 zbiórek. Solidnie wypadł też Jimmy Butler, który pomimo ujemnego wskaźnika +/- (-7) zdobył 26 punktów, 5 zbiórek, 8 asyst i 4 przechwyty na świetnej skuteczności (10/12 z gry). Caleb Martin dołożył 17 „oczek”, a Tyler Herro otarł się o podwójną zdobycz (19 punktów, 9 zbiórek; 6/17 z gry).
- Po drugiej stronie najlepiej wypadł Paul George, zdobywca 29 punktów, ośmiu zbiórek i siedmiu asyst. Zabrakło jednak wsparcia. Reggie Jackson dorzucił 18 „oczek”, a po 11 skompletowali Nicolas Batum i Marcus Morris. Co ciekawe, obie drużyny zanotował dokładnie taką samą liczbę zbiórek (43) oraz asyst (24), ale ogromna różnica widoczna była w stratach (8 Heat przy 16 Clippers).
San Antonio Spurs – Houston Rockets 118:109
- Wciąż czekamy na powrót do zdrowia Jeremy’ego Sochana, który z uwagi na kontuzję swój ostatni mecz rozegrał 26 listopada i od tamtego czasu pozostaje poza aktywną rotacją San Antonio Spurs. Lista kontuzjowanych SAS jest jednak zdecydowanie dłuższa niż jedno nazwisko. Gregg Popovich nie mógł tej nocy skorzystać z usług m.in. Jakoba Poeltla, Devina Vassella, Keity Bates-Diopa czy Blake’a Wesley’a.
- Pomimo poważnych osłabień kadrowych gospodarze nie radzili sobie źle, zamieniając się ciosami i prowadzeniem przez kilka pierwszych minut. Dopiero na koniec pierwszej odsłony Houston Rockets nieco odskoczyli, ale ich przewaga została szybko zniwelowana i mecz znów był otwarty. Podczas gdy Rakiety dzieliły się obowiązkami w ofensywie, większość ataków Spurs kończyli Keldon Johnson lub Tre Jones, którzy odpowiadali za 36 z 51 punktów SAS przed przerwą (51:54).
- W trzeciej odsłonie przebudzili się wreszcie Zach Collins, Doug McDermott oraz Romeo Langford, którzy w połączeniu z trafieniami wymienionych wyżej liderów Spurs zrobili różnicę. Gospodarze zdominowali rywala, szczególnie pod jego koszem, dzięki czemu wypracowali sobie 14-punktową przewagę (89:75). Ta okazała się wystarczająca, by dowieść prowadzenie do ostatniej syreny.
- Spurs odnieśli zwycięstwo dzięki świetnej postawie dwóch zawodników: Keldona Johnsona (32 punkty, 7 zbiórek; 3/6 za trzy) oraz Tre Jonesa (26 punktów, 5 asyst; 10/16 z gry). Cenne trafienia z ławki rezerwowych dołożyli Doug McDermott oraz Josh Richardson (obaj po 12 punktów).
- Po stronie Rakiet wyróżnili się przede wszystkim Jabari Smith Jr., zdobywca 23 punktów i czterech zbiórek oraz Alperen Sengun, który odnotował double-double w postaci 16 „oczek” i 11 zebranych piłek. Eric Gordon i Jalen Green dołożyli po 14 punktów.
- San Antonio Spurs przerywają tym samym niechlubną serię 11 porażek z rzędu. Wciąż trzeba jednak zaznaczyć, że przegrali 16 z 18 ostatnich występów. Plan walki o pierwszy wybór w drafcie się jednak sprawdza. Ekipa z Teksasu ma obecnie trzeci najgorszy bilans w całej lidze (7-18), dokładnie taki sam jak Rockets i Charlotte Hornets.
Portland Trail Blazers – Denver Nuggets 120:121
- Początek spotkania to wymiana ciosów pomiędzy Jerami Grantem i Jusufem Nurkiciem a Nikolą Jokiciem i Aaronem Gordonem. Wysocy obu ekip napędzali ataki swoich zespołów, ale kiedy w szeregi Denver Nuggets wkradła się nieskuteczność, Portland Trail Blazers zbudowali skromną przewagę (20:13). Przyjezdni nie składali jednak broni i wykorzystując nieporadność Damiana Lillarda i Anfernee Simonsa zdołali zatrzymać próbujących odskoczyć z wynikiem rywali (36:30).
- W drugiej odsłonie sytuacja kilkukrotnie się zmieniała. Najpierw po punktach Drew Eubanksa i Shaedona Sharpe’a przewaga Blazers znów wzrosła (41:32), na co Nuggets odpowiedzieli serią punktową 21:7 i to oni objęli prowadzenie (48:53). W porę przebudzili się jednak Nurkic i Simons, którzy przy wsparciu Josha Harta i Lillarda zdołali odzyskać przewagę i zamknąć pierwszą połowę ze skromną przewagą (64:63).
- Po przerwie do głosu znowu doszli podopieczni Chauncey’ego Billupsa. Dobre zawody kontynuował Nurkić, ale co najważniejsze wreszcie przebudził się Damian Lillard. Blazers stanęli przed szansą „zabicia” meczu, kiedy to po trójce Eubanksa prowadzili już 102:91.
- Zawodnicy Denver nie zamierzali jednak wracać do Kolorado bez walki. Kolejna imponująca seria punktowa sprawiła, że raz jeszcze to oni byli na prowadzeniu (108:109). Kluczowa okazały się ostatecznie końcowe sekundy. Na 18,5 sekundy przed końcem Gordon dobił niecelny rzut Jokicia i wyprowadził Nuggets na prowadzenie (117:118). Jednakże chwilę później Damian Lillard zaprezentował nam kolejny odcinek „Dame Time” i po „step-backu” trafił zza łuku.
- Nuggets mieli jeszcze 8,8 sekundy na rozegranie ostatniego ataku. Po wznowieniu z boku piłka trafiła w ręce Jokicia, który następnie podał do Murraya. Ten „zakręcił” obrońcą i zdecydował się na rzut za trzy. Próba okazała się celna i zapewniła Nuggets zwycięstwo, bo Blazers nie byli w stanie wykorzystać pozostałej 0,9 sekundy na zegarze.
- Nuggets do zwycięstwa poprowadził przede wszystkim tercet Nikola Jokić (33 punkty, 10 zbiórek, 9 asyst), Aaron Gordon (20 punktów, 5 zbiórek; 8/12 z gry) oraz Jamal Murray (21 punktów, 5 zbiórek, 8 asyst). Zespół z Kolorado przerywa tym samym serię trzech porażek z rzędu.
- Po stronie Blazers najlepiej wypadł Damian Lillard, autor 40 „oczek” i 12 asyst (9/17 za trzy). Wspierali go przede wszystkim Jusuf Nurkic (21 punktów, 9 zbiórek) oraz Jerami Grant (18 pkt). Zawiódł Anfernee Simons, który trafił jedynie trzy z 12 rzutów z gry (w tym 0/6 za trzy).