Przed zawodnikami trenera Ime Udoki nie lada wyzwanie. Już kolejnej nocy zmierzą się na własnym parkiecie z Golden State Warriors w trzecim meczu finałów NBA. W serii jest remis 1-1 i kolejne dwa mecze będą kluczowe. W grze Boston Celtics kilka rzeczy musi funkcjonować znacznie lepiej, jeśli gospodarze chcą obronić własny parkiet.
Większe wsparcie zadaniowców
To bardzo ważne, zwłaszcza w momentach, w których gry nie jest w stanie pociągnąć ani Jayson Tatum, ani Jaylen Brown. Właśnie pomoc takich graczy, jak Derrick White, Marcus Smart i Al Horford znacząco przyczyniła się do zwycięstwa Boston Celtics w meczu numer jeden. W kolejnym starciu ci panowie nie zrobili już tak dużej różnicy, by ich zespół mógł myśleć o wygranej. Trio White – Smart – Horford było 15/23 z gry w meczu numer jeden i tylko 6/23 z gry w meczu numer dwa.
Zazwyczaj gracze zadaniowi znacznie lepiej radzą sobie na własnym parkiecie. Ich rola jest nie do przecenienia i to po obu stronach parkietu, bowiem cała wymieniona trójka jest w stanie zagrać dobrze w defensywie i dołożyć po kilka punktów w ataku. Na tym etapie rywalizacji nie ma już miejsca na przestoje – każdy taki będzie dla C’s bardzo kosztowny, o czym zespół przekonał się w meczu numer dwa. Draymond Green miał rację, gdy mówił, że White, Smart i Horford nie zagrają drugiego tak dobrego meczu, jak spotkanie numer jeden w ich wykonaniu?
Zdecydowanie mniej strat
Golden State Warriors bardzo dużą część swojej egzekucji w ataku zawdzięczali niefrasobliwości rywala, który tracił piłkę i pozwalał podopiecznym Steve’a Kerra wychodzić z szybkimi atakami. Straty przeciwko tak dobrze usposobionej ofensywie, jaką dysponują Warriors, są największą zbrodnią. – Za dużo penetrowaliśmy – mówił trener Ime Udoka w komentarzu do meczu numer dwa. – W pierwszym meczu mieliśmy 33 asysty na 43 trafienia. Dobrze przesuwaliśmy piłkę i tworzyliśmy otwarte pozycje – dodał sugerując, że do takiej gry C’s muszą wrócić.
W drugim meczu Celtics popełnili 19 strat, z czego 15 było przechwytami. Część z nich musi wziąć na siebie Jayson Tatum, który polował na faule, zamiast skupić się na tym, by wyprowadzić dobry rzut lub znaleźć kolegę na otwartej pozycji. Lepsza decyzyjność lidera rotacji będzie miała ogromny wpływ na jakość ofensywy Celtics. Tatum był co prawda najlepszym strzelcem swojego zespołu w poprzednim meczu finałów, ale w zestawieniu +/- był -36, co jest jednym z najgorszych wyników w historii finałów NBA.
Czy to czas na small-ball?
W meczu numer jeden Celtics byli +26, gdy na parkiecie przebywał albo Horford albo Robert Williams III. Small-ballowe ustawienia ekipy z Bostonu radziły sobie lepiej, niż small-ball Golden State Warriors. W 22 minuty z Draymondem Greenem “na piątce” ekipa z San Francisco była -13. Niższe ustawienie powinno ułatwić C’s poruszanie się po parkiecie, a jednym z elementów, na które zwracał uwagę m.in. Horford jest spacing, czyli tworzenie przestrzeni dla graczy pracujących na piłce. Większa mobilność ataku Celtics zmusi GSW do większej pracy w obronie.
Warriors w obronie bardzo mocno obsadzają pomalowane, poniekąd zmuszając Celtics do korzystania ze strzelców. W pierwszym meczu ekipa z Bostonu poradziła sobie z zadaniem doskonale, w drugim rzadziej korzystała ze strategii rozrzucania piłki do graczy czekających na obwodzie, przez co wiele posiadań kończyło się stratą lub rzutem z nieprzygotowanej pozycji. Zatem możemy przypuszczać, że w trzecim starciu serii koszykarze trenera Udoki będą bardzo mocno rozrzuceni po całym parkiecie, by otworzyć przestrzeń dla zawodnika z piłką w rękach.