Za nami pierwsza część niedzielnych zmagań na parkietach NBA. W jednym z najciekawiej zapowiadających się pojedynków Philadelphia 76ers ograli Chicago Buls, a prawdziwy popis swoich umiejętności dali DeMar DeRozan i Joel Embiid. W Colorado Denver Nuggets mimo początkowych problemów pokonali borykających się z problemami kadrowymi Brooklyn Nets. Detroit Pistons postawili się Minnesota Timberwolves, ale i oni musieli ostatecznie uznać wyższość rywala. Ciekawie było również w Cleveland, gdzie Cavaliers potrzebowali fantastycznej czwartej kwarty, by odrobić straty i pokonać Indiana Pacers. W Teksacie Dallas Mavericks pokonali Atlanta Hawks Trae Younga, z kolei w Mieście Aniołów Los Angeles Clippers ulegli Milwaukee Bucks.
Denver Nuggets – Brooklyn Nets 124:104
- Brooklyn Nets po raz kolejny musieli radzić sobie bez Kevina Duranta i Jamesa Hardena. W spotkaniach wyjazdowych występuje co prawda Kyrie Irving, ale zespół z Wielkiego Jabłka podchodził do tego meczu po serii siedmiu porażek z rzędu.
- Denver Nuggets rozpoczęli mecz od serii 9:2, ale ich przewaga szybko stopniała. Świetnie prezentował się Blake Griffin, który wziął się na siebie odpowiedzialnośc za zdobywanie punktów. Kluczowe okazały się jednak punkty wchodzących z ławki Bruce’a Browna i Cama Thomasa, dzięki czemu Nets byli w stanie zdobyć w pierwszej kwarcie aż 40 punktów i cieszyć się skromnym, jednopunktowym prowadzeniem (39:40).
- Drugą odsłonę rozpoczął efektowny blok DeAndre’ Bembry’ego na DeMarcusie Cousinsie. Po trafieniach Irvinga i Thomasa (43:48) Michael Malone poprosił o przerwę na żądanie, która nie odmieniła jednak znacząco obrazu gry. Nuggets musieli w pewnym momencie odrabiać nawet 7-punktową stratę, ale dzięki serii punktów Nikoli Jokicia i Jeffa Greena udało im się odzyskać prowadzenie, choć do szatni schodzili przy wyniku 76:75.
- Po przerwie Denver udało się finalnie przejąć inicjatywę i zdecydowanie odskoczyć z wynikiem. Gospodarze wciąż nie byli szczególnie aktywni zza łuku, ale tempa nie zwalniali Jokić i Aaron Gordon, a cenne punkty dołożyli też Will Barton czy Zeke Nnaji. Nuggets budowali swoją przewagę i odskoczyli na 21 punktów (105:84). W czwartej kwarcie obie strony miały problemy z odnalezieniem drogi do kosza, przez co ta część gry zakończyła się wynikiem 17:13. Tym samym Nuggets bez większych problemów dowieźli komfortowe prowadzenie do końcowej syreny.
- Nikola Jokić po raz kolejny w tym sezonie zdołał skompletować triple-double. Tym razem serbski środkowy zakończył mecz z dorobkiem 27 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Dobrze wypadł też Will Barton, który dołożył 21 oczek. Aaron Gordon dodał od siebie 17 punktów i 9 zbiórek, a po 12 punktów na swoim koncie zapisali Monte Morris i Jeff Green.
- Po stronie Nets prym wiódł przede wszystkim Kyrie Irving, ale jego 27 punktów, 5 zbiórek, 11 asyst i 3 bloki to za mało, by postawić się Denver. Blake Griffin dołożył 18 punktów, a Patty Mills 14. Na wyróżnienie zasłużył jednak przede wszystkim wchodzący z ławki rezerwowych Cam Thomas (20 pkt).
- Dla Brooklynu jest to już ósma z rzędu porażka. Podopieczni Steve’a Nasha z bilansem 29-24 wypadli poza strefę gwarantującą bezpośrednią grę w play-offs i plasują się obecnie na 7. miejscu.
Chicago Bulls – Philadelphia 76ers 108:119
- Od początku spotkania obie ekipy utrzymywały świetną skuteczność (powyżej 70%), a wynik oscylował w granicy remisu. Ofensywę Philadelphia 76ers napędzał przede wszystkim Joel Embiid, autor pierwszych 12 z 16 punktów gości, ale po drugiej stronie parkietu odpowiadali DeMar DeRozan i Nikola Vucević. Kiedy jednak Byki zaczęły mieć problemy ze skutecznością, a uaktywnili się Seth Curry i Tyrese Maxey, Sixers odskoczyli z wynikiem (26:34)
- Świetną grę kontynuował DeRozan, ale przewaga przyjezdnych powoli rosła. Chicago Bulls brakowało punktów rezerwowych, którzy przy wyniku 36:48 byli 1/6 z gry. W tym samym momencie zmiennici Philly mieli na koncie 12 oczek, co stanowiło główną różnicę pomiędzy obiema ekipami. Wciąż jednak był to głównie pojedynek dwóch liderów. Do przerwy DeRozan zdobył 26 punktów, Embiid 22, a Sixers schodzili do szatni z 9-punktową zaliczką (52:61).
- W trzeciej „ćwiartce” wciąż wyróżniał się DeRozan, ale oprócz kilku zrywów reszta zespołu nie stanęła na wysokości zadania. Embiida dalej wspierali natomiast Maxey i Tobias Harris. Kluczowy dla losów spotkania był początek czwartej części gry, którą 76ers rozpoczęli od serii 9:0, co pozwoliło im odskoczyć na 17 punktów (81:98). Bulls odpowiedzieli jednak w najlepszy możliwy sposób i udało im się zmniejszyć dystans do 4 oczek (98:102). Wszystko wskazywało wówczas na wyrównaną końcówkę, ale raz jeszcze na wysokości zadania stanął Embiid, dobrze spisali się też Curry i Harris, a Szóstki dowiozły ostatecznie prowadzenie do syreny.
- Joel Embiid zdobył 40 punktów, 10 zbiórek, 3 asysty i 2 bloki, trafiając przy tym 14 z 23 rzutów z gry. Środkowego wspierali przede wszystkim Tobias Harris (23 punkty, 8 zbiórek, 5 asyst) i Tyrese Maxey (16 pkt). Seth Curry, który nie mój się tego dnia do końca wstrzelić (5/15 z gry) dołożył 12 oczek. Po 9 punktów odnotowali Furkan Korkmaz i Georges Niang.
- W szeregach Byków prym wiódł DeMar DeRozan, autor imponujących 45 punktów, 9 zbiórek i 7 asyst (18/30 z gry). Co ciekawe, skrzydłowy Chicago nie trafił tej nocy ani jednej trójki. Nikola Vucević dołożył 23 punkty, 7 zbiórek i 5 asyst, z kolei Javonte Green zaaplikował rywalom 17 oczek.
Minnesota Timberwolves – Detroit Pistons 118:105
- Faworyzowani Minnesota Timberwolves nie mieli tego wieczoru łatwej przeprawy. „One man show” od początku prezentował Karl-Anthony Towns, który zdobył 10 punktów w pierwszej kwarcie i przy wsparciu Patricka Beverleya (5 pkt) utrzymywał gospodarzy w zasięgu kilku oczek. Prowadzenie cały czas utrzymywali jednak Detroit Pistons, bowiem solidnie prezentowali się Cory Joseph i rezerwowy Trey Lyles (24:26).
- W drugiej kwarcie gospodarzom udało się przejąć inicjatywę, a świetny fragment gry zaliczył Malik Beasley, który do trzech trafień dołożył asystę przy trójce D’Angelo Russella (41:34). W porę przebudził się jednak Jerami Grant i Isaiah Stewart, którzy przy pomocy m.in. Franka Jacksona niemal w pełni zniwelowali straty (46:47). Sytuacja wyglądała podobnie po przerwie, kiedy przez długi czas wynik oscylował w granicach remisu, choć w pewnym momencie gospodarze prowadzili już różnicą 8 oczek.
- Punktem kulminacyjnym wieczoru w Minneapolis okazała się czwarta odsłona. Po serii 8:0 autorstwa D’Angelo Russella i Jadena McDanielsa Wilki ponownie odskoczyły, tym razem na 13 punktów. Pistons w dalszym ciągu walczyli, aktywni w ataku byli przede wszystkim Killian Hayes i Saddiq Bey, ale ostatecznie Timberwolves udało się dowieźć prowadzenie do końca.
- Dobry mecz zagrał Karl-Anthony Towns, autor 24 punktów i 12 zbiórek. D’Angelo Russell miał nieco większe problemy ze skutecznością od swojego środkowego, ale dołożył 22 oczka, 5 zbiórek i 8 asyst. Niezwykle istotne okazało się też 20 punktów wchodzącego z ławki Malika Beasley’a. Trochę mniej widoczny, acz wciąż ważny był Anthony Edwards, który dołożył 17 oczek i 5 asyst (4/12 z gry).
- Po stronie Tłoków wyróżniał się Saddiq Bey, który zapisał na swoje konto 24 punkty i 8 zbiórek. Trey Lyles dołożył 16 oczek, Cory Joseph 15, a Hamidou Diallo 11. Cade Cunningham nie zagrał.
Cleveland Cavaliers – Indiana Pacers 98:85
- Przed rozpoczęciem spotkania doszło do wymiany pomiędzy obiema ekipami. Zgodnie z doniesieniami amerykańskich mediów Indiana Pacers oddali do Cleveland Cavaliers Carisa LeVerta, otrzymując w zamian Ricky’ego Rubio i wybory w drafcie. Bohater transferu nie wystąpił w tym spotkaniu.
- Gospodarze fatalnie rozpoczęli to spotkanie. Spudłowali bowiem osiem pierwszych rzutów, podczas gdy przyjezdni radzili sobie solidnie i już po kilku minutach gry prowadzili różnicą 18 oczek (5:23). Na przebudzenie się Cavs kibice zgromadzeni w Rocket Mortgage FieldHouse musieli czekać do drugiej kwarty, choć i wtedy Wine & Gold nie udało się przejąć inicjatywy. Po serii 17:2 za sprawą trafień m.in. Kevina Love, Jarretta Allena czy Deana Wade’a zdołali natomiast zmniejszyć straty do 5 oczek (31:36), choć na przerwę schodzili ze stratą 11 (36:47).
- W trzeciej odslonie Cavs stale gonili wynik, ale różnica punktowa nie ulegała większej zmianie. Kluczowa okazała się za to ostatnia część gry, którą podopieczni J.B. Bickerstaffa wygrali aż 37:17. Gospodarze trafiali wówczas 72,2% swoich rzutów z gry, w tym 72,7% zza łuku (8/11). Szczególnie wyróżniał się Cedi Osman, autor 18 punktów w czwartej kwarcie. Kevin Love dołożył dziewięć, a po kolejnej serii punktowej, tym razem 31:10, Cavaliers odskoczyli z wynikiem na bezpieczny dystans i dowieźli prowadzenie do końcowej syreny.
- Bohater ostatniej części gry – Cedi Osman – był najlepszym punktującym zawodnikiem gospodarzy tej nocy. Skrzydłowy zdobył 22 oczka, 4 zbiórki i 5 asyst. Świetnie wypadli też Kevin Love (19 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst; 4/8 za trzy) oraz Jarrett Allen (15 punktów, 17 zbiórek). Double-double dołożył również wchodzący z ławki rezerwowych Rajon Rondo (15 punktów, 12 asyst). Evan Mobley dorzucił skromne 9 oczek, 4 zbiórki i 3 bloki.
- Po stronie Pacers wyróżniał się przede wszystkim Chris Duarte, autor 22 punktów i 5 zbiórek. Duane Washington Jr. dołożył z ławki 17 oczek. Domantas Sabonis wywalczył jedynie 9 punktów, 11 zbiórek i 4 asyst, a Justin Holiday dorzucił 10 punktów. Pacers przegrywają już trzeci mecz z rzędu.
Dallas Mavericks – Atlanta Hawks 103:94
- Wyrównany początek spotkania to zasługa m.in. kiepskiej skuteczności liderów obu ekip. W pierwszej odsłonie Trae Young trafił tylko 1 z 6 rzutów, z kolei Luka Doncić 4 z 11. Na wysokości zadania stanął jednak Jalen Brunson, cenne trafienia zza łuku dołożył Dorian Finney-Smith, dzięki czemu to Dallas Mavericks zakończyli tę część na skromnym prowadzeniu (29:26).
- W drugiej odsłonie Young wciąż nie mógł się wstrzelić (0/2), ale przewaga Mavs wcale nie rosła. Podopieczni Jasona Kidda byli co prawda w stanie dwukrotnie odskoczyć na 8 punktów, w tym m.in. po serii 8:0 autorstwa Reggie’ego Bullocka i Dwighta Powella, ale za każdym razem Jastrzębie niwelowały straty. Podobnie obraz gry prezentował się po przerwie, kiedy to Dallas stale utrzymywało mniejsze bądź większe prowadzenie, kilkukrotnie odskoczyło z wynikiem, ale Atlanta Hawks utrzymywali się w grze, głównie za sprawą Danilo Gallinariego i Johna Collinsa (80:76).
- Dopiero w czwartej odsłonie na 1:41 przed końcową syreną gospodarze byli w stanie odskoczyć na 12 oczek, co było ich największym prowadzeniem tej nocy. Z ponad sześciu metrów trafił Bullock, ale natychmiast odpowiedzieli Gallinari i Young. Atlancie zabrakło już jednak czasu, by jeszcze cokolwiek wskórać.
- Kolejne triple-double w tym sezonie i swojej karierze zanotował Luka Doncić. Tym razem Słoweniec zdobył 18 punktów, 10 zbiórek i 11 asyst, trafiając tylko 6 z 17 rzutów z gry. Więcej, bo aż 22 oczka (i 9 zebranych piłek) dołożyli Reggie Bullock i Jalen Brunson. Dorian Finney-Smith zanotował 11 punktów, a Dwight Powell 12 i 7 zbiórek.
- Po stronie Hawks wyróżniał się przede wszystkim John Collins, autor 22 punktów i 12 zbiórek. Pomimo problemów ze skutecznością Trae Young zdołał skompletować 17 punktów i 11 asyst. De’Andre Hunter miał 14 punktów, a po 11 dołożyli Kevin Huerter i Danilo Gallinari.
Orlando Magic – Boston Celtics 83:116
- Faworyzowani Boston Celtics mieli od początku spotkania ogromne problemy ze skutecznością zza łuku. Podopieczni Ime Udoki trafili jedynie 1 z 13 prób, ale przed utratą prowadzenia ratowała ich kiepska dyspozycja Orlando Magic. Swojego rytmu odnaleźć nie mogli bowiem również Jalen Suggs (1/5 z gry), Franz Wagner (0/3) czy Moritz Wagner (0/3). Goście mogli cieszyć się wówczas skromnym, 6-punktowym prowadzeniem, które przed przerwą wzrosła do 10 oczek (39:49).
- W trzeciej kwarcie Magic stracili dystans do rywala po kilku trafieniach Jaylena Browna i Jaysona Tatuma. Kropkę nad „i” goście z Massachusetts postawili jednak dopiero w czwartej odsłonie, którą wygrali 38:22. Dobry fragment zaliczył cały zespół, w tym Romeo Langford (8 pkt), Payton Pritchard (7 pkt) i Dennis Schroder (6 pkt). Celtics stale pielęgnowali swoje prowadzenie i powiększali przewagę, by ostatecznie wygrać różnicą aż 33 oczek.
- Na wyróżnienie zasłużyli przede wszystkim Jaylen Brown (26 punktów, 5 zbiórek, 3 przechwyty) i Dennis Schroder (22 pkt). Double-double w postaci 13 oczek, 11 zbiórek, a do tego 5 asyst dołożył Al Horford. Jayson Tatum skompletował 15 oczek, 9 zbiórek i 7 asyst, ale trafił tylko 6 z 18 prób z gry.
- – Mamy wysokich skrzydłowych, wszechstronnych środkowych i pit bulla na pozycji rozgrywającego [Marcus Smart]. Nie mamy [w obronie] prawdziwej słabości. W ten sposób to sobie wyobrażaliśmy i zaczynamy zbierać tego owoce, odkąd do naszego składu wróciła regularność – mówił po meczu Ime Udoka. O skuteczności defensywy Celtów szczegółowo pisaliśmy TUTAJ.
- Po stronie Orlando tylko dwóch zawodników zakończyło mecz z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Byli to Jalen Suggs (17 punktów, 6 zbiórek, 5 asyst) i Wendell Carter Jr. (14 punktów, 8 zbiórek). Cole Anthony odnotował jedynie 9 oczek, a Franz Wagner, Mo Bamba i Chuma Okeke po 8.
Houston Rockets – New Orleans Pelicans 107:120
Los Angeles Clippers – Milwaukee Bucks 113:137
- Milwaukee Bucks pokonali Los Angeles Clippers, ale pierwsza kwarta nie wskazywała na łatwą przeprawę. Choć Kozły trafiały solidne 45,8% rzutów, to gospodarze odpowiedzieli skutecznością na poziomie ponad 50% zarówno z gry, jak i za trzy. Wyróżniał się wówczas Marcus Morris, cenne trafienia z ławki dołożył nowy nabytek LAC Norman Powell, ale po drugiej stronie stale odpowiadali Jrue Holiday i Giannis Antetokounmpo (32:28).
- Clippers nie byli w stanie utrzymać takiego tempa i w drugiej „ćwiartce” ich ofensywa się posypała. Reggie Jackson trafił tylko 1 z 7 rzutów, wspomniany Morris 1 z 5, a gospodarze jako kolektyw spudłowali 8 z 11 prób zza łuku. Bucks musieli wykorzystać słabszy okres gry rywala i przy wsparciu Bobby’ego Portisa wypracowali sobie 9-punktową zaliczkę do przerwy (51:60).
- Trzecia kwarta to już całkowity popis podopiecznych Mike’a Budenholzera. Niesamowitą serię zaliczył wówczas Pat Connaughton, który w mniej niż dwie minuty trafił cztery kolejne rzuty za trzy, znacząco przyczyniając się do serii 19:3 przyjezdnych. O dobry rezultat dla Clippers walczył wziąć Powell, w ostatniej części wyższy w ofensywie bieg wrzucił też Robert Covington, ale pomimo kilku lepszych momentów Clippers musieli tej nocy przełknąć gorycz porażki.
- Wszyscy zawodnicy wyjściowej piątki Bucks tej nocy zdobyli ponad 15 punktów. Najwięcej skompletował Giannis Antetokounmpo, autor 28 oczek, 10 zbiórek, 5 asyst i 2 bloków. Jrue Holiday dołożył double-double w postaci 27 punktów i 13 zbiórek. Bobby Portis (24 punkty, 11 zbiórek) także zanotował podwójną zdobycz. Khris Middleton dołożył 17 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst, z kolei Pat Connaughton zaaplikował rywalom 18 oczek.
- Po stronie Clippers fantastyczne mecz rozegrał Norman Powell, autor 28 punktów i 4 asyst (9/16 z gry). Wspierał go przede wszystkim Marcus Morris, zdobywca 20 punktów, 8 zbiórek i 4 asyst. Po 10 oczek dołożyli Reggie Jackson, Amir Coffey i Ivica Zubac. Wchodzący z ławki Robert Covington – kolejny z nowych nabytków LAC – dorzucił jeszcze 13 punktów.